Archive

Posts Tagged ‘Surfing’

Nowa fala

– Kiedy wojna przyszła do miasta, dobre życie się skończyło: grabili, gwałcili, zabijali nas – wspomina Alfred Lomax – Musieliśmy uciekać do stolicy. Było ciężko zdobyć jedzenie, czasem nie jadłem przez trzy dni. Ale rebelianci wysadzili port i wszyscy poszli zbierać rzeczy. Pierwszego dnia zdobyłem ryż. Drugiego dnia też. A trzeciego dnia w kontenerze, do którego wszedłem, znalazłem deskę – przywołuje chwilę, która zmieniła jego życie.
Wtedy Alfred nie znał nawet takiego słowa, jak “surfing”. Dziś nie tylko pływa codziennie, ale jeszcze uczy tej sztuki dzieciaki ze swojej wioski Robertsport. Miejscówki z falami na najwyższym światowym poziomie. Nad którą rozpływają się w zachwytach zawodowi surferzy ze Stanów. I która wciąż pozostaje wolnym od turystyki secret spotem. Bo leży w kraju, który jeszcze do niedawna mógł się kojarzyć z wszystkim, tylko nie z kulturą plażową. W Liberii.

Liberia surfLiberia i takie obrazki do tej pory nie szły w parze (Fot. John, Andrew and Jeff Topham/Liberia ’77)

Przez ostatnie ćwierć wieku to zachodnioafrykańskie państwo było ucieleśnieniem piekła na ziemi. Najpierw w 1980 r. Samuel Doe przeprowadził wojskowy zamach stanu, zamordował prezydenta i mianował się głową państwa, wprowadzając brutalny reżim. Dziewięć lat później sam Doe zostaje obalony i zabity. Kaseta z nagraniem bezlitosnych tortur, jakim go wcześniej poddano, staje się hitem światowych mediów.
Wojna domowa potrwa aż do 2003 r. i będzie obfitować w tyle zbrodni, że można by nimi obdzielić kilka konfliktów. Masowe gwałty, odrąbywanie rąk i nóg ofiarom, puszczanie całych wsi z dymem, “krwawe diamenty”, dzieci-żołnierze (do niesławnego oddziału Small Boys Unit wcielano 10-latków), najemnicy. Ju nejm yt, Liberia lat 90. to była jazda bez trzymanki.
Chociaż konflikt wygasł, w Hadze kończy się właśnie proces jego głównego machera, krajem rządzi Ellen Johnson Sirleaf, pierwsza kobieta-prezydent w Afryce, która prawdopodobne zostanie znowu wybrana na urząd w przewidzianych na październik wyborach, to jednak różowo wciąż nie jest. Bezrobocie wynosi 80 proc., na każde 1 tys. noworodków umiera aż 74 (18 miejsce w światowym rankingu), a przewidywalna długość życia to tylko 57 lat (195. pozycja). Trzy czwarte społeczeństwa żyje poniżej progu ubóstwa.
Zadie Smith pisze w reportażu z wizyty w tym państwie: “W Liberii nie ma sieci porządnych dróg. Podczas pory deszczowej pod koniec lata nie można dotrzeć do większości miejscowości. (…) Teraz w oknach [dawnych budynków rządowych – przyp. DZ] wiszą szmaty, fasady podziurawione są od kul, a w środku tysiące squatterów mieszkają bez ubikacji, bez bieżącej wody.” (“Tydzień w Liberii” w “Jak zmieniałam zdanie”, przekład Agnieszka Pokojska, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010).

Innymi słowy: idealne miejsce do surfowania. Poważnie. Okazuje się bowiem, że ten pokiereszowany kraj ma przynajmniej jedną rzecz, która stawia go w światowej czołówce w innej kategorii niż zgony czy małoletnie ciąże: fale jak z “The Endless Summer”.
Pływać można już kilkadziesiąt minut po wylądowania samolotu na płycie lotniska w Monrovii. W Mamba Point biali pracownicy organizacji pozarządowych ślizgają na wodzie ramię w ramię z miejscowymi chłopakami. Warunki byłyby ponoć idealne, gdyby nie jeden szkopuł – tuż obok jest West Point, największy slums w kraju. 75 tys. ludzi. Brak elektryczności. Żadnej wody bieżącej. Zero toalet. Więc mieszkańcy załatwiają swoje potrzeby na wybrzeżu. Tu surfer nie musi mieć wybitnych zdolności. Wystarczy, że nie zwraca uwagi na pływające dookoła śmieci, plastiki i odpadki. I że nie wymiotuje od wszechogarniającego smrodu.

Ale wystarczy, że załadujesz się do samochodu, ruszysz na północ i po kilku godzinach znajdziesz się w Robertsport. Prawdziwym raju:

Robertsport odkryli dla świata dwaj Kalifornijczycy – Kevin Naughton i Craig Peterson – opisując jego fantastyczne fale dla magazynu “Surfer” już w 1975 r. Ich tropem ruszyli ponoć inni Amerykanie, ale przemoc, która wybuchła w latach 80., skutecznie zniechęciła turystów. Okolicę ogarnął horror wojny domowej, a na plaży pojawiły się karabiny zamiast desek. Pierwszą, która znowu dotknęła tu wody, była ta, którą Alfred Lomax znalazł w opuszczonym kontenerze w Monrovii.

W 2005 r. w Liberii pojawił się Nicholai Lidow, młody politolog z USA. Był już w tym kraju dwa lata wcześniej, kiedy skończyła się wojna domowa, a on pisał pracę o sytuacji uchodźców. Zaprzyjaźnił się z kilkoma osobami i po czasie przyjechał je odwiedzić. A, że był zapalonym surferem, to zabrał ze sobą deskę i w pewnym momencie pojechał do wsi, o której słyszał, że “ma rewelacyjne fale”.
– Oniemiałem – mówił potem o chwili, kiedy po kilku dniach samotnego pływania, nagle pojawił się obok niego Alfred, pierwszy surfer w kraju. Który nawet nie znał tego słowa.
– Ja mówię na to “ślizganie” – wyjaśnił zdziwionemu Amerykaninowi.
Po powrocie do Stanów, Lidow od razu zadzwonił do Brittona Caillouette’a, ziomka ze szkoły i zarazem plaży, reżysera i zapalonego surfera. Trzy lata później, ich film dokumentalny śmigał po wszystkich ważniejszych festiwalach, a Alfred nie był już jedynym Liberyjczykiem na desce.

Dwie spore ekipy rządzą teraz na falach w Monrovii i Robertsport.
– Jestem dumny z bycia w grupie tych osób, które odkrywają surfing dla Liberii – mówi dwudziestokilkuletni Benjamin McCrumada, który mieszka w tej drugiej miejscówce – Chcemy w ten sposób ponieść kraj dalej.
Chłopcy rano łowią ryby, a popołudniami chwytają deski i uderzają do wodu. W tygodniu uczą pływać młodszych kolegów z wioski, a weekendy pracowników ONZ i organizacji pozarządowych, którzy lubią tu wpadać na krótki wypoczynek. Dzięki niewielkim pieniądzom, które od nich kasuje, Benjamin może sobie opłacać szkołę.
Wszyscy przygotowują się tu na czasy, kiedy do Liberii będą ściągać zagraniczni turyści. Budują dla nich małe hoteliki, zakładają bary.
– Miejscowi mają nadzieję, że ludzie będą tu przyjeżdżać – mówi Lidow – Wiedzą, że to dobre dla lokalnej gospodarki. W miejscu takim jak to, surfing naprawdę może zmienić ich los.

Surferzy w LiberiiGdyby Dział Zagraniczny był dziewczyną, to by oszczędzał cały rok na naukę surfu w Robertsport (Fot. Myles Estey/GlobalPost)

Także, drogie dziewczęta i chłopcy, czas zacząć planować wakacje. Jeżeli chcecie je spędzić aktywnie na plaży, a Hel działa wam na nerwy, Tarifa jest zapchana nie do wytrzymania, a sytuacja w Maroku was w tym roku odstrasza, to pozostaje tylko jedno rozwiązanie: ROBERTSPORT!

Do Monrovii dolecicie między innymi liniami Brussels Airlines (z Brukseli), Royal Air Maroc (z Paryża, przesiadka w Casablance) czy chociażby Virgin Nigeria Airways (z Lagos, można się tam dostać między innymi British Airways).

Spanie możecie załatwić z wyprzedzeniem w Nana’s Lodge, albo Gertrude’s Oceanview Resort, albo zrobić tak, jakby by zrobił Dział Zagraniczny i albo pojechać sporą ekipą i kimać na plaży, albo poznać się z kimś pierwszego dnia i wprosić się na krzywo.

W razie różnych wątpliwości, kontaktujcie się z Surf Liberia.

A na stronie Sliding Liberia możecie dowiedzieć się czegoś więcej o filmie dokumentalnym i zamówić DVD.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

Krótko, konkretnie

Spróbujemy takiej nowej świeckiej tradycji w Dziale Zagranicznym, że co niedziela będzie krótki wpis z jeszcze krótszym przeglądem wiadomości z minionego tygodnia, które są na tyle nieinteresujące dla polskiego czytelnika, że warto je zebrać do kupy.
W tym tygodniu, wzorem Laurenta Gbagbo, niedzielę zrobimy sobie w poniedziałek.

1. Radio Shabelle dostaje nagrodę od Reporterów Bez Granic

Ta prywatna stacja od 2002 r. nadaje w ogarniętej wojną domową Somalii, a jej dziennikarze albo mają jakąś genetyczną ignorancję wobec zagrożeń, albo bardzo dobre narkotyki. Patrzą na ręce zarówno islamistycznym bojówkom, jak i siłom rządowym, wojskom Unii Afrykańskiej, piratom i reszcie uzbrojonych milicji. Przez co wszyscy co jakiś czas ich ostrzeliwują: tylko w tym roku zamordowano czterech pracujących dla radia dziennikarzy.

Najnowsze wiadomości z Somalii na stronie internetowej Shabelle (dostępna również po angielsku).

2. Bruno de Souza już nie pogra

Bruno ma 25 lat i do tej pory błyszczał jako bramkarz i kapitan jednego z najlepszych klubów piłkarskich w Brazylii: Flamengo. Niestety, Bruno okazał się być wielkim talentem na murawie i kompletnym psychopatą poza nią. Na jednej z orgietek, w których podobno lubił brać udział, poznał Elizę Samudio. Modelka, piłkarz, alkohol i narkotyki to dość proste równanie, więc trudno zrozumieć, dlaczego Bruno się zdziwił, gdy dziewczyna sprzedała mu wiadomość o ciąży. Żeby jeszcze bardziej nie zdziwiła się żona bramkarza, Elizę porwał, pobił i zmusił, żeby wzięła środki na poronienie. Został właśnie za to skazany na cztery i pół roku więzienia.
Ale prawdopodobnie posiedzi jeszcze dłużej, bo historia ma dalszy ciąg. Eliza okazała się być kobietą z żelaznym łonem i urodziła syna. Bruno zdenerwował się nie na żarty, synka oddał na przechowanie żonie, a Elizę wraz z kilkoma kolegami porwał ponownie. Jeden ze wspólników szybko się złamał i doniósł na policję. Ciała nie znaleziono do dziś, ale ten sam świadek zeznaje, że to dlatego, bo rzucono je na pożarcie psom.
Flamengo zerwało kontrakt z de Souzą. Ciesz się, Botofago.

SouzaCo? Życie to nie film? (Fot. O Globo)

3. Kradną sprzęt wyborczy

Nigeria ma:
a) 70 mln obywateli uprawnionych do głosowania
b) wybory w kwietniu (prawdopodobnie)
Żeby wszystko przebiegło sprawnie i bez bonusów z poprzedniego razu, kiedy na spisach wyborców pojawiały się setki osób martwych albo wymyślonych, Państwowa Komisja Wyborcza kupiła specjalistyczny sprzęt za 230 mln dolarów. No, ale na lotnisku Murtala Muhammed ktoś sporą część przesyłki najzwyczajniej ukradł.
Wniosek? Wybierasz się do Lagos, pilnuj plecaka na odprawie.

4. Rasta surf

Rodzina Marleyów i firma Billabong podpisały umowę, dzięki czemu ci ostatni będą mogli wstawiać twarz Boba na produkowane przez siebie koszulki, szorty, czapeczki, paski, portfele i całą resztę, która jest niezbędna w walce z Babilonem.
Pamiętaj młody rastamanie: surfing jest ital tylko z Billabongiem!

Marley BillabongWalcz z Babilonem, nie kupuj podróbki na targu w Juracie (Fot. Billabong)

5. Tanzania wygrywa puchar CECAFA

W rozgrywanym w Dar Es Salaam finale, Kilimanjaro Stars pokonali Wybrzeże Kości Słoniowej 1:0. Trzecie miejsce zajęła Uganda, wygrywając z Etiopią 4:3.
Jeżeli więzienie w Rio ma kablówkę, to Bruno będzie sobie mógł obejrzeć powtórki.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.