Archive

Posts Tagged ‘Senegal’

To mój rap, to moja rzeczywistość

W sobotę na marszu Oburzonych w Warszawie było jak zawsze – więcej policji i mediów, niż samych manifestantów. Część publicystów zastanawia się więc: dlaczego zagranicą młodzi tłumnie ściągają na takie protesty, a w Polsce nie? Tymczasem Dział Zagraniczny nie ma wątpliwości, że na manifestacji byłyby tłumy, gdyby wezwały na nie prawdziwe autorytety tego pokolenia, a nie Jacek Żakowski, czy Jaś Kapela. Jeden filmik na jutubie nagrany przez Ostrego, Sokoła, albo Peję i młodzież sparaliżowałaby Warszawę. Jak wcześniej Dakar.

“Mam dość tego skorumpowanego systemu, mam dość nie robienia niczego poza piciem herbaty, nie widzę nawet końca tego szaleństwa, musimy działać!” – to te rymy i ten bit nadają rytm ulicznej rewolucji w Senegalu. Rewolucji, która wystartowała dopiero, gdy wzięli się za nią hiphopowcy.

– Tego już za wiele – powiedzieli sobie Omar Toure (bardziej znany jako Thiat) i Mbessane Seck (ksywa Kilifeu), raperzy z Keur Gui, jednego z najpopularniejszych zespołów w kraju. Przerwy w dostawie prądu to w Senegalu nic nowego, ale tego styczniowego dnia musiało minąć ponad 20 godzin, zanim lodówki i radia zaczęły znowu działać. Muzykom działało to na nerwy prawie tak mocno, jak to, że za rok wybory ukradnie starzec, który jest za tę sytuację odpowiedzialny.

Abdoulaye Wade oficjalnie przyszedł na świat w roku 1926, choć jego krytycy twierdzą, że w rzeczywistości urodził się kilka lat wcześniej, co ukrywa, żeby nie można mu było zarzucić, że jest za stary na rządzenie krajem. A tym włada niepodzielnie od 11 lat, z każdym rokiem zrażając do siebie coraz więcej rodaków. Monitorująca wolność prasy na świecie organizacja Freedom House zarzuca mu, że prześladuje i wtrąca do więzień krytycznych wobec niego dziennikarzy. Bezrobocie wynosi oficjalnie 48 proc., ale wśród młodych jest nawet wyższe. Pod rządami Wade szerzą się korupcja i zwykłe marnotrawienie pieniędzy. Najgłośniejszy przypadek, to odsłonięty w kwietniu zeszłego roku monumentalny (mierzy prawie 50 metrów) pomnik Afrykańskiego Odrodzenia, którego wzniesienie kosztowało aż 27 mln dolarów. W dodatku prezydent ogłosił, że należy mu się 1/3 wszystkich pieniędzy, jakie zostawią odwiedzający budowlę turyści, bo przecież “ma do niego prawa autorskie”. W oczy kłuje też nepotyzm, szczególnie to, z jakim zapałem głowa państwa promuje swojego syna na następcę, wciskając na różne rządowe stanowiska (i równocześnie chroniąc przed przesłuchaniami w komisjach parlamentarnych), czy starty jego córki w rajdach Paryż-Dakar.

Zanim przejął władzę, Wade pięciokrotnie przegrywał wybory i kisił się w opozycji w sumie 30 lat. Więc nie zamierza teraz łatwo rezygnować z fotela prezydenckiego. Nie tylko będzie się w lutym ubiegał o trzecią kadencję, ale zaczął w dodatku forsować w parlamencie ustawę, dzięki której do zwycięstwa w pierwszej turze potrzebowałby tylko 25 proc. głosów (a nie standardowych 50.). Wtedy wśród hiphopowców zagrzmiało.

ThiatW Senegalu, każdy szanujący się rewolucjonista nosi zegarek na bicu (Fot. AfricanHipHop.com)

Tamtej styczniowej nocy, Thiat i Kilifeu zawiązali organizację Y’en a Marre – “Dość tego”. W marcu skrzyknęli fanów przez internet i urządzili wielką manifestację na jednym z głównych placów stolicy. Przyszło tylu protestujących, że policja – normalnie sięgająca po gaz łzawiący chętniej niż Tomasz Lis po grzebień – mogła się tylko bezradnie przyglądać. Raperzy nie dali ciśnieniu opaść. Już w kwietniu ruszyli z kampanią “Daas Fanaanal” (co w dominującym w Senegalu języku wolof oznacza “Samoobronę”): namawiają młodzież, żeby olała główne partie polityczne i pokazała swój sprzeciw.

– Nie jesteśmy ani po stronie rządu, ani opozycji, tylko po stronie ludzi – przekonywał w jednym z wywiadów Thiat.

23 czerwca Y’en a Marre urządziło taki Dzień Gniewu, że parlament w panice uwalił projekt ustawy o 25 proc. głosów potrzebnych do wygrania pierwszej tury.

Rząd robi co może, żeby zaszkodzić hiphopowym buntownikom. Policja robi naloty na lokale, gdzie mają koncertować i zastrasza właścicieli sal, w których chcą organizować spotkania organizacyjne. Raperom konfiskowano sprzęt nagłaśniający nawet na manifestacjach, na które mieli wcześniej pozwolenie. W lipcu, po jednej z demonstracji, Thiat został aresztowany. Młodzi Senegalczycy pikietowali pod więzieniem w Dakarze kilkadziesiąt godzin, dopóki władze nie zgodziły się go wypuścić.

Thiat i Kilifeu nie są sami. Wspierają ich także inni, uwielbiani przez młodzież raperzy, chociażby Fou Malad czy Matador. Swoją aprobatę wyrazili też muzycy, którzy już wcześniej głośno mówili o niezadowoleniu – koncertujący na całym świecie (i szczególnie popularny we Francji) wokalista reggae Tiken Jah Fakoly, oraz Didier Awadi:

Senegalscy raperzy mają powody do zadowolenia. Ich ruch nie tylko staje się coraz silniejszy, ale w dodatku sygnały, że idą dobrą drogą, płyną z północy, gdzie inni hiphopowcy odnieśli podobny sukces podczas Arabskiej Wiosny.

Jeszcze w styczniu, tunezyjski raper El Général trafił do więzienia za nagranie tej piosenki:

Dziś nie przestaje koncertować, niesiony popularnością, jaką przyniosło mu otwarte mówienie tego, o czym bali się mówić inni. Hip hop, do tej pory ograniczony właściwie do Maroka, dosłownie eksplodował w krajach arabskich. Libijski internet zalały dziesiątki amatorskich nagrań, w Syrii młodzież zasłuchuje się w nagranych przez mieszkającego w USA Omara Offenduma, egipskie stacje radiowe puszczają Deeba, który wcześniej nie miał szans na przebicie się do mainstreamu:

To oczywiście nie hip hop doprowadził do rewolucji w Afryce Północnej. Ale to właśnie tych ludzi słucha młodzież i to oni pokazują jej, którą iść drogą. W Senegalu na wybory trzeba się rejestrować. W najniższych grupach wiekowych, odsetek robiących to wyborców nie przekraczał dotąd 10 proc. Po kampanii, jaką rozkręcili Thiat i koledzy, w sierpniu nastolatki tworzyły długie kolejki do komisji rejestracyjnych i niewykluczone, że w lutym to właśnie oni zdecydują o przyszłości swojego kraju.

Dlatego krótkie memo dla organizatorów marszu w Warszawie. Dla sąsiadów Działu Zagranicznego z Pragi, idolem nie jest Adam Michnik, tylko Peja. Więc na przyszłość, jak się organizuje biede, to warto zadbać o poparcie tego, który ich reprezentuje.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

PS W ogóle, to jeśli idzie o senegalską scenę rapową, Dział Zagraniczny poleca jeszcze ekipę Daara J (która niektórym w Polsce powinna być już znana, bo tu koncertowała):

Konstytucja? Jaka konstytucja?

Podsumowanie tygodnia znowu spóźnione o jeden dzień. Przepraszamy, zapraszamy.

1. No, tata obalił rząd, to teraz sobie wystartuję w wyborach

W zeszłym tygodniu pisaliśmy o tym, że Sandra Torres de Colom, żona prezydenta Gwatemali, chce po jesiennych wyborach zająć miejsce męża. Ale jest drobny szczegół: konstytucja latynoskiego kraju zabrania kandydowania “krewnym do czwartego pokolenia urzędującej głowy państwa”. W związku z czym Sandra przekonuje, że… przecież jest żoną, a nie krewną. Dział Zagraniczny chciał nawet sugerować rozwód, ale prezydent Álvaro Colom stanowczo odrzucił taką możliwość. “Stanowczo” oznacza “na kilka dni” – w tym tygodniu para ogłosiła, że jednak poświęci małżeństwo dla politycznej kariery Sandry.
– Rozwodzę się z mężem, ale biorę ślub z ludem! – ogłosiła (jeszcze) Pierwsza Dama, z trudem hamując łzy.

Dział Zagraniczny się wzrusza. Szczerze. Zwłaszcza, że Sandra jest już trzecią z rzędu panią Colom, a wcześniej brała już jeden rozwód z innym mężczyzną.

ColomowiePo prawej obecny prezydent, po lewej być może przyszły. Madonna już ćwiczy “Nie płacz po mnie, Gwatemalo” (Fot. Moises Castillo/AP)

Przeciwnicy polityczni (eks)małżeństwa Colomów oczywiście podnoszą alarm, że to niedopuszczalne kpiny z prawa. O tym, czy Sandra może ubiegać się o najwyższe stanowisko w państwie, ma ostatecznie rozstrzygnąć Trybunał Konstytucyjny. Ten sam, który już w 1989 r. zabronił startu w wyborach innej Pierwszej Damie: Raquel Blandón (jej mąż, Vinicio Cerezo, był prezydentem w latach 1986-1991). No, ale Raquel wówczas rozwodu nie brała…

Co jeszcze ciekawsze, Sandra nie jest jedyną potencjalną kandydatką w tegorocznych wyborach, której start byłby sprzeczny z konstytucją. Do Pałacu Prezydenckiego chce się wprowadzić też Álvaro Arzú (który był już raz głową państwa, a ustawa zasadnicza Gwatemali zabrania reelekcji), Harold Caballeros (pastor ewangeliczny: prawo nie pozwala na start “kapłanom religijnym”), Zury Ríos, której ojciec rządził jakiś czas jako dyktator po zamachu stanu z 1982 r. (konstytucja odrzuca możliwość kandydowania krewnych osób odpowiedzialnych za przewroty) oraz Eduardo Suger (który urodził się w Szwajcarii, więc nie jest jasne, czy spełnia warunek bycia “Gwatemalczykiem z pochodzenia”).

Patrząc na to wszystko, informacja że Leonel Fernandez – prezydent Dominikany – chce w przyszyłym roku kandydować na trzecią kadencję, mimo że (tak, zgadliście) konstytucja tego zabrania, to mały pikuś.

Dział Zagraniczny przewiduje ciekawą polityczną telenowelę.

2. Samozatrudnienie

Można olewać prawo, żeby zdobyć władzę, a można je też olewać, żeby tej władzy nie stracić. Jak w Somalii.
W kraju, który od 1991 r. jest de facto czarną dziurą na mapie świata, trudno wyłonić rząd w normalny sposób. Dlatego obecny powstał w ramach porozumienia pomiędzy różnymi frakcjami w państwie (czy raczej jego części) i pod czujnym okiem Unii Afrykańskiej, ONZ i USA. Miał działać do sierpnia tego roku. Ale już wiadomo, że będzie istnieć dłużej.
– Potrzebujemy więcej czasu, żeby przywrócić bezpieczeństwo – powiedział w niedzielę Mohamed Mohamud Boon, somalijski Minister do spraw Konstytucji (sic!), ogłaszając, że wraz z kolegami postanowił sobie przedłużyć umowę o pracę jeszcze na rok.
Rząd mógł wziąć przykład z parlamentu (również nie pochodzącego z wyborów), który w lutym zagłosował, że przesuwa sobie koniec kadencji o trzy lata.

Dział Zagraniczny mówi: słusznie! W kraju targanym wojną domową warto dbać o już istniejące etaty. ZUS się sam nie opłaci.

A, no i są też doniesienia, że do Somalii wkroczyły pierwsze oddziały kenijskie, żeby pomóc rządowi z Mogadiszu w walce z islamistami kontrolującymi południe kraju. Nairobi na razie oficjalnie tej informacji nie potwierdza, ale gdyby okazała się prawdą (a wiele na to wskazuje), to byłby pierwszy w historii przypadek interwencji tego państwa w Somalii (w Mogadiszu walczą też żołnierze z Ugandy i Burundi, ale w ramach misji Unii Afrykańskiej).

3. Sezon na zamachy

W ogóle w Afryce jest obecnie bardzo gorąco. Albo tak przynajmniej wygląda. Dział Zagraniczny informował już o bardzo dziwnej próbie zamachu stanu (do dziś nie wiadomo, kto się zamachnął) w Demokratycznej Republice Konga i próbie zabicia przywódcy Madagaskaru.
Tymczasem w zeszłym tygodniu rząd w Senegalu również ogłosił, że pojmał “komando”, które miało rzekomo przygotowywać się do puczu. Szybko też ogłoszono, że rebelianci mają powiązania z opozycją. Która z kolei jeszcze szybciej oskarżyła służby prezydenta Wade o prowokację. I wydaje się, że miała rację: w czwartek aresztowani zostali zwolnieni z braku dowodów.

Szykuje się ciekawa wiosna na południe od Sahary.

4. Za kanapki czapa

Ostatnia w tym tygodniu wiadomość z Afryki będzie dotyczyć innego aresztowanego: Freda. Pawiana z RPA.
Jeżeli ktoś z czytelników miał okazję odwiedzić Kapsztad, a konkretnie Przylądek Dobrej Nadziei, to z pewnością zauważył grasujące małpy, które wymuszają na turystach jedzenie, a czasem po prostu je bezczelnie kradną. Jedna z nich – Fred właśnie – zyskała sobie szczególnie złą reputację. Pawian był coraz bardziej agresywny, demolował samochody, atakował turystów, kilkoro osób poważnie poturbował. Więc został pojmany i czeka go kara śmierci. Serio: chcą go uśpić. Za kanapki.

5. Sprawiedliwość inaczej

Nie wiadomo z kolei za co policja w Brazylii chciała zabić 14-letniego chłopca z Manaus. Na nagraniu, które ujawniły w tym tygodniu media i które wzburzyło cały kraj, widać, jak jeden z policjantów strzela nastolatkowi w klatkę piersiową z odległości dwóch metrów.
Jak się okazuje, sytuacja miała miejsce w sierpniu zeszłego roku, ale nagranie z kamery przemysłowej długo pozostawało nieznane, bo rodzina chłopca bała się zemsty ze strony policji. Wideo wyciekło teraz, bo zarówno nastolatek (który cudem przeżył), jak i wszyscy jego krewni zostali objęci programem ochrony świadków.

Dział Zagraniczny odwiedzał kiedyś swoją własną rodzinę w Brazylii, kiedy w Sao Paulo doszło do ogromnej strzelaniny pomiędzy dwoma ekipami. Po jednej stronie ulicy strzelała policja. A po drugiej ogniem odpowiadała… policja.
Stróże prawa 1 – Zdrowy rozsądek 0.

6. Senat pozwala

Tymczasem w piątek, Senat w Meksyku znowelizował prawo karne, dzięki czemu od tego tygodnia zdrada małżonka już nie jest przestępstwem. Na co sami Meksykanie reagują pytając: “A była?!”.

7. Żona nie dla emeryta

I tym sposobem zataczamy koło, bo skoro podsumowanie zaczęliśmy od małżeństw i kruczków prawnych, to tym samym skończymy.
Kambodża wprowadziła ograniczenia dla zagranicznych mężczyzn, którzy chcieliby się ożenić z miejscowymi dziewczynami. Konkretnie, to zabroniła tego panom, którzy są po pięćdziesiątce. A jakikolwiek młodszy obcokrajowiec musi się teraz w urzędzie wykazać dowodem, że zarabia przynajmniej 2,5 tys. dolarów miesięcznie (czyli kilkakrotnie więcej, niż wynosi średnia pensja w Kambodży). W przeciwnym wypadku, zgody na sakrament nie dostanie.
– To nie wygląda dobrze, kiedy widzi się młodą Kambodżankę ze starszym obcokrajowcem – wypalił bez ogródek rzecznik prasowy rządu.
Co ciekawe, zakaz nie obejmuje starych Kambodżan, którzy chcieliby się ożenić z młodą właścicielką obcego paszportu.

Premier kraju, Hun Sen, ma 60 lat. I jest brzydki. Ale to na marginesie.

Hun SenNie będzie obcokrajowiec kobiet nam łajdaczył! (Fot. EPA)

Generalnie starszy pan nie pierwszy raz pokazuje, że prawa kobiet średnio mu leżą na sercu. W 2007 r. wsławił się publiczną deklaracją, że jego adoptowana córka okazuje się być lesbijką, więc właśnie wykreśla ją z testamentu.

Drogie panie: emigracja. Dział Zagraniczny zaprasza.

No. Ale to polskiego czytelnika nie interesuje.

Milionerzy z Zielonego Przylądka

Dział Zagraniczny jest zaprzyjaźniony z MMAROCKS.PL, największym polskim portalem o mieszanych sztukach walki. Dziś jeden z jego redaktorów (którego można też czasami pooglądać w Orange Sport), Tomasz Marciniak, w specjalnym editorialu dla Działu Zagranicznego przybliża czytelnikom kim jest Tyson i dlaczego w Senegalu nie kojarzy się z boksem. Enjoy.

Powszechnie uważa się, że w Afryce sport zawodowy jest tylko epizodem przed zarabianiem prawdziwych pieniędzy na “zachodzie”. Chociaż w tym konkretnym wypadku północ jest bardziej właściwym kierunkiem. Oczywiście, są od tej zasady wyjątki, kenijscy biegacze, których nie kupili katarscy szejkowie, w mniejszym stopniu południowoafrykańscy rugbyści (oni akurat mogą zarobić więcej np. we Francji ale grając w Europie nie mogą być powołani do reprezentacji), czy kilka klubów piłkarskich na tyle bogatych by zatrzymać swoje gwiazdy jak przytaczane już na Dziale Zagranicznym Tout-Puissant Mazembe czy kairskie Al Ahly.

Jednakże jeden z najbardziej sprofesjonalizowanych i lukratywnych sportów w Afryce jest praktycznie nieznany poza kilkoma państwami w zachodniej części kontynentu. Mowa o tzw. lutte traditonelle praktykowanej w frankofońskiej Afryce zachodniej oraz Gambii i północnej Nigerii. Z wszystkich krajowych wariantów lutte najbardziej popularny i zarazem najbardziej męski – bo zezwala na uderzenia w głowę i kopnięcia – jest ten w Senegalu zwany lamb lub po prostu senegalskimi zapasami.

LambDziś tarzanko, jutro Taniec z Gwiazdami (Fot. Donsoso.com)

Zasady są zarówno bardzo proste jak i bardzo restrykcyjne. W teorii walka trwa 3 rundy po 15 minut ale w praktyce nie widziałem jeszcze takiej, która nie rozstrzygnęła by się w pierwszym starciu. Przegrać pojedynek jest dziecinnie łatwo, wystarczy tylko, że zapaśnik dotknie ziemi głową, tułowiem czy plecami lub podeprze się na obu rękach (na jednej jeszcze można). Biorąc pod uwagę, że przez całą karierę zawodnik stoczy 20 do maksimum 30 walk, porażki piętrzą się bardzo szybko.

Pierwsze walki “zawodowe” odbywały się już w latach 20-tych: pewien mieszkający w Dakarze Francuz organizował je w kinie, którego był właścicielem. Profesjonalizm zwiększał się stopniowo od lat 70., kiedy powstała rządowa komisja nadzorująca zawody. Taki ich PZPN tylko że zamiast piłką zajmuje się półnagimi mężczyznami próbującymi się wywrócić.

Prawdziwa rewolucja przyszła w połowie lat 90-tych. Podobnie jak wcześniej wagę ciężką w boksie przywrócił na piedestał Mike Tyson, tak w lamb Mohamed Ndao (198 cm wzrostu i 130 kilo na wadze), który wybrał przydomek… “Tyson”. Stał się pierwszą “mainstreamową” gwiazdą senegalskich zapasów.
Tyson (ten afrykański), słuchał francuskiego hip-hopu, woził się drogimi terenówkami, był świadom swojego statusu idola młodzieży i wiedział jak go przełożyć na pieniądze. Za jego czasów wypłaty dla najlepszych zawodników zaczęły osiągać poziom najpierw 10 milionów, potem 30 aż wreszcie – wówczas niewyobrażalną – kwotę 50 milionów franków
CFA (76 tys. euro po dzisiejszym kursie). Przyszły kontrakty sponsorskie z poważnymi korporacjami a organizowane na stadionach piłkarskich pojedynki przyciągały nawet 30 tys. widzów. Telewizje (tak, w liczbie mnogiej) rywalizowały o prawa do transmisji.

Ale dla senegalskiego Tysona znalazł się i senegalski Lennox Lewis. Ndao zdetronizował w 2006 roku Yakhya Diop znany bardziej jako Yekini, obecny mistrz aren, niepokonany w 20 walkach (jedna nierozstrzygnięta), który za zwycięstwo zgarnął 107,000 Euro.

Pojedynek wyglądał tak:

Ndao z prawdziwym Tysonem łączyło też to, że źle znosił porażki. Po pierwszej w swojej karierze (w 2002 roku z Bombardierem) zrobił sobie rok przerwy, po porażce z Yekinim został zawieszony na trzy lata.

Tym niemniej na 60-tą rocznicę uzyskania przez Senegal niepodległości, 4 kwietnia 2010, Tyson wrócił by zrewanżować się Yekiniemu w rekordowej pod względem honorariów walce, w której zapaśnicy zarobili po 100 tys. franków (152 tys. euro).

Oto jak Yekini znowu zbił rywala:

Tyson znów zamilkł a Yekini w minioną niedzielę dołożył sobie do kieszeni kolejne 80 tys. franków za pokonanie Bombardiera. Według Seneweb w całej swojej karierze Yekini zarobił już ponad miliard franków, czyli powyżej półtora miliona euro. Tyson zgarnął niewiele mniej i już w kwietniu dostanie kolejne 75 tys. franków za walkę z Ballą Gaye II. Balla Gaye sam mieszka w domu za 230 eurokafli, a w karierze zbliża się do progu miliona euro.

ZapasnicySenegalski Jan Kulczyk i koledzy z klubu (Fot. Denis Rouvre)

Duża część mnie chciałaby zobaczyć jednego z tych zapaśników
wybijającego MMA z głowy Mariuszowi Pudzianowskiemu, udowadniając starą
prawdę, że bycie dużym i silnym ale pozbawionym techniki klocem nie
zrobi z nikogo mistrza świata. No i ciekawe jest, że nie tylko nad Wisłą wymagania finansowe dorównują posturze.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.