Archive

Posts Tagged ‘Gujana’

Michael Jackson dla ubogich

– Wolałbym pojechać w trasę po Iraku, niż Gujanie – ogłosił Vybz Kartel. Zdaje się, że decyzja należała jednak właśnie do Gujany, bo dzień wcześniej rzecznik prasowy National Communications Network, państwowego organu zarządzającego wszystkimi mediami publicznymi, oświadczył, że zabroniła ona puszczania przebojów gwiazdy dancehallu.

Władze zachowały się jak obrażone dziecko, bo retorsje wprowadziły za to, że muzyk w ostatniej chwili wystawił je do wiatru (zresztą już drugi raz z rzędu) i nie pojawił się na organizowanym przez nich festiwalu Jam Zone Summer Break. Ale oficjalnie podały, że jego piosenki, w których gloryfikuje przemoc i bandytów, mają zły wpływ na młodzież, a on sam jest dla nich negatywnym wzorcem i sprowadza swoich fanów na złą drogę.

Awanturze z uwagę przyglądają się działacze społeczni i lekarze w ojczyźnie wokalisty, Jamajce. Bo tutaj Kartel też znalazł się w ogniu krytyki za to, jak na fanów działają jego piosenki. I to nie te o strzelaniu do ludzi, tylko te, w których śpiewa co zrobić, żeby podobać się dziewczynom.

KartelVybz Kartel i jego dziary z Białołęki (Fot. Ports Bishop/New York Times)

Przytłaczająca większość z prawie trzech milionów Jamajczyków, to potomkowie niewolników z Afryki. Na wsi, na ulicach miast, boiskach krykietowych, bieżniach, dyskotekach, na scenie: gdzie nie spojrzeć, tam dominuje hebanowy kolor skóry. Ale nie w mediach. Reklamy luksusowych perfum, drogich samochodów, prywatnych szkół wyższych, nawet relacje z imprez charytatywnych nie pozostawiają złudzenia – elita na wyspie ma kolor czekolady mlecznej. I to takiej, w której jest dużo więcej mleka, niż kakao.

Wniosek prosty. Chcesz dwa oczka w górę w społecznej hierarchii? Majkel Dżekson już kiedyś przetarł szlak. A że nie zarabiasz milionów na prawach autorskich do piosenek Beatlesów, to żaden problem – trzaśnij sobie kurację na ubogiego Jacko. Przy użyciu detergentów i rtęci.

Hitem w slumsach Kingston są kremy wybielające. Tamtejsza młodzież, szczególnie dziewczyny, wierzy, że dzięki nim skóra się rozjaśni i nabierze atrakcyjnego blasku. Problem w tym, że maść jest na ogół naładowana absurdalną ilością hydrochinonu, związku chemicznego używanego między innymi do wywoływania filmów fotograficznych. Stosowany przez doświadczonych lekarzy, może być pomocny w zwalczaniu niektórych schorzeń skórnych. Jednak jego nadmierne ilości prowadzą do ochronozy, mającej dokładnie odwrotny skutek od tego, co chcą osiągnąć ubodzy Jamajczycy – polimery kwasu homogentyzonowego zaczynają się odkładać w tkankach, z czasem zabarwiając skórę na czarno.

OchronozaPani demonstruje, dlaczego nie powinno się używać kosmetyków z przymiotnikami “Mega”, “Ultra” i “Mutant” na etykietach

Powtarzające się przypadki oszpeceń sprawiły, że Unia Europejska (a także wiele innych państw, np. Japonia i Australia) zabroniła na swoim terenie sprzedaży kosmetyków zawierających hydrochinon. Jamajka jak do tej pory nie zdecydowała się na taki krok, więc nasączone nim kremy płyną na wyspę szerokim strumieniem. Co gorsza, na ogół są to fatalnej jakości podróbki z Afryki Zachodniej.

Być może władze nie zajmują się maściami wybielającymi, bo muszą się zmagać z jeszcze poważniejszym syfem. Wieść gminna w slumsach niesie, że nie trzeba wcale wydawać kasy na drogie kosmetyki, a całą sprawę da się załatwić domowymi sposobami. Najpopularniejsze to kuracja przy użyciu “cake soap” – silnego detergentu sprzedawanego w postaci mydła, którego na wsi używa się do wybielania plam na białych koszulach i bieliźnie. Inny chałupniczy krem zawiera między innymi duże ilości pasty do zębów, oraz curry. Ale ponieważ zamiast rozjaśniać, w istocie zabarwia skórę na żółto (no coś takiego!), wielu naiwnych decyduje się na użycie absolutnie nielegalnych maści, które zrobione są między innymi z rtęci. Ta blokuje co prawda produkcję melaniny, ale jest też niesamowicie toksyczna. Młodzież chce sobie rozjaśnić skórę, a kończy ze śmiertelnymi nowotworami.

W ciągu ostatnich kilku lat, przypadki wybielania skóry rozmnożyły się tak bardzo, że alarm podniósł Związek Dermatologów Jamajki. Wspólnie z Ministerstwem Zdrowia przeprowadzili w 2007 r. wielką akcję społeczną, która miała obnażyć tragiczne efekty uboczne takich kuracji. Od tamtej pory nadano już setki audycji radiowych i telewizyjnych, rozwieszano plakaty i billboardy, przeprowadzono pogadanki chyba we wszystkich szkołach na wyspie. Ale, jak ze smutkiem przyznają lekarze, skutek jest mizerny. Nastolatki nie bardzo chcą słuchać porad lekarzy. Za to chłoną słowa swoich idoli, wokalistów. W tym Kartela, który bez żenady opowiada o tym, jakie to wybielanie skóry jest super.

Vybz przed i poPrzyszła gwiazda irackiej sceny przed wybielaniem i po

– To jak opalanie się przez białych – przekonuje w wywiadach. I dodaje, że przecież laski na to lecą. O czym zresztą śpiewa w jednym ze swoich hitów, “Look pon we” (“Di girl dem love off mi brown cute face/Di girl dem love off mi bleach out face”):

Groteskowo robi się już w momencie, kiedy Kartel głosi, że jaśniejsza skóra jest bardziej spoko, bo… lepiej widać na niej tatuaże. Ale prawdziwy skandal wywołał, kiedy został zaproszony jako jeden z panelistów na zorganizowaną przez University of West Indies dyskusję o pigmentacji skóry. Uzbrojony w prezentację PowerPointa, przekonywał do swojego zdania, powołując się między innymi na cytat ze słynnej mowy Hajle Selassiego, wygłoszonej przez cesarza Etiopii przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ w 1963 r., a później rozsławionej w piosence “War” Wailersów. Przytoczmy w oryginale: “Until the color of a man’s skin is of no more significance than the colour of his eye”.

Jedno z najważniejszych antyrasistowskich przemówień XX w. jako motywacja dla wybielania skóry? Touché, panie Kartel. Trzeba mieć łeb, żeby na to wpaść.

Nie wszyscy muzycy podzielają entuzjazm kolegi. Bounty Killer, dawny mentor Kartela i największa gwiazda rodzimego dancehallu, otwarcie krytykuje jego postawę.
– Jak możesz być wzorem dla czarnych, kiedy wybielasz swoją skórę? – mówił w jednym z wywiadów.
Inni nagrywają piosenki, w których wyśmiewają ten pęd do zmiany pigmentu. Lokalnym hitem na nowo stał się przebój sprzed prawie dwóch dekad – “Dem a Bleach” Nardo Ranksa:

Tymczasem, w tydzień po rozpętaniu awantury, Gujana jednak wycofała zakaz grania jego piosenek. Być może władze liczą, że niezwykle u nich popularny wokalista w końcu pojawi się na którejś z organizowanych przez nie imprez. Do trzech razy sztuka. Sam Vybz już przyznał, że z chęcią by u sąsiadów zagrał. Niewątpliwie kłując w oczy swoją bladością.

Jakie czasy, taki Michael Jackson.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

Ju łont anader rap?

W Polsce ferie, a tymczasem na świecie tydzień w szkolnictwie dość gorący.

1. Najlepszy kandydat, to jedyny kandydat

Mubarak na emeryturze, Ben Ali w szpitalu, grunt pali się pod nogami przywódcom Libii, Omanu, Jemenu, Bahrajnu itd. Zeszłotygodniowe rozruchy w Chartumie też można z grubsza zaliczyć do wydrzeń ze “świata arabskiego”, ale wygląda na to, że wiatry społecznych niepokojów zaczynają też wiać na południe od Sahary. A zaczyna się od niepozornego Dżibuti.
Wciśnięta między Etiopię, Erytreę i Somalię malutka republika niby wybory ma, ale od uzyskania niepodległości w 1977 r. (wcześniej była kolonią francuską) rządzi nią jedna rodzina, która nie bardzo chce się dzielić władzą. Prezydentów było do tej pory dwóch. Pierwszy, Hassan Gouled Aptidon, sprawował urząd tak długo, aż po prostu zrobił się na to za stary i w 1999 r. – w wieku 84 lat – oddał fotel swojemu siostrzeńcowi, Ismaïlowi Omar Guellehowi.
W pierwszych wyborach, jeszcze w tym samym roku, Ismaïl gładko pokonał jedynego kontrkandydata i zgarnął 74 proc. głosów. Ale już przy drugiej elekcji (2005), doszedł do wniosku, że nie ma się co stresować i po prostu nikomu innemu startować nie pozwolił, dzięki czemu może się dziś pochwalić trudnym do zdobycia nawet na Białorusi wynikiem 100 proc. Dział Zagraniczny podejrzewa, że wyborcami byli prawdopodobnie on sam, oraz wujek z ciocią.
Konstytucja przewiduje jednak tylko dwie kadencje. Ale Guelleh, jak wiemy, szczegółami się nie przejmuje i w zeszłym roku ustawę zasadniczą zmienił, dzięki czemu miał wziąć udział w zapowiedzianych na kwiecień wyborach. Pech (jego) chciał, że kraje arabskie eksplodowały i Dżibuti dostało rykoszetem. W stolicy na ulice wyległy tysiące osób, domagając się jego odejścia.
Dział Zagraniczny przewiduje, że o przyszłości kraju zadecyduje postawa Amerykanów. Dżibuti ma dla USA strategicznie kluczowe znaczenie, w Camp Lemonier (dawna francuska baza wojskowa) stacjonuje tam ponad 2 tys. żołnierzy ze Stanów, a sam Guelleh uchodzi za jednego z najważniejszych sojuszników Waszyngtonu w regionie. Jak się sprawy potoczą, zobaczymy pewnie w ciągu najbliższych kilku/kilkunastu dni.

2. Pan od mebli i pani od miliardów

Starsza pani jest najbogatszą kobietą w kraju. Niedługo przed śmiercią, w jej życiu pojawia się przystojny młodzieniec. Para zakochuje się w sobie wbrew sztywnym konwenansom, a gdy ona umiera, zapisuje mu bajeczną fortunę w testamencie. Który później okaże się fałszywy.
Dobry melodramat nie jest zły, zwłaszcza jeżeli jest prawdziwy. Ona nazywała się Nina Wang i była największym rekinem (rekinicą?) finansowym Hong Kongu. On ma w dowodzie Tony Chan i z zawodu zamienia miejscami biurka, fotele i szafki, czyli zajmuje się feng shui (a wcześniej również rozlewaniem wódki w barach i kilkoma innymi rzeczami). Nina zmarła w 2007 r. i wówczas Tony pochwalił się przed światem jej ostatnią wolą, w której przekazywała mu warty jakieś 12 miliardów dolarów majątek. Reszta rodzina szybko oskarżyła go o oszustwo i pokazała inny testament. Który Tony jeszcze szybciej nazwał fałszywym.
W skrócie: w zeszłym roku Chan został aresztowany, ale bardzo szybko wypuszczony za kaucją. W tym tygodniu sąd orzekł, że to jednak on podrobił ostatnią wolę starszej pani. Teraz Tony ma jeszcze szansę na ostatnią apelację w Sądzie Najwyższym, ale media w Hong Kongu są pewne, że i tam przegra.
Piękny scenariusz. Bardzo oryginalny.

Nina i TonyZdjęcie dorównuje historii

3. Podstawówka, gimnazjum i liceum

Sporo się dzieje u nauczycieli na świecie.

We wtorek, na przykład, wywołali oni zamieszki w meksykańskim Oaxaca. Miasto odwiedzał akurat prezydent Felipe Calderón i panie od biologii, oraz panowie od WF-u uznali, że to dobry moment, żeby zaprotestować przeciw nowemu prawu, które ich zdaniem faworyzuje szkoły prywatne kosztem publicznych. A swoje argumenty zaprezentowali podpalając rządowy samochód i dając po głowie stanowemu Sekretarzowi do spraw Bezpieczeństwa Publicznego. W bitwie z policją w ruch poszły kamienie, a w pewnym momencie ktoś zaczął strzelać, choć na razie nie jest pewne czy ze strony tłumu, czy mundurowych. W każdym razie, bilans to jakieś 20 rannych osób.

Posuwamy się zgodnie z ruchem wskazówek zegara i trafiamy na Dominikanę.
Tam nauczyciele też postanowili domagać się podwyżek, oraz żeby rząd zaczął wreszcie (zgodnie z wymogami prawa) przeznaczać 4 proc. budżetu na edukację i wrócił do zwyczaju dopłacania uczniom z biednych rodzin do obiadów. Ale zamiast rzucania kamieniami, ciało pedagogiczne na wyspie wpadło na zdrowszy pomysł i ogłosiło wielki marsz. Kilka tysięcy pracowników szkolnych w poniedziałek ruszyło z północnego zachodu kraju i po przejściu w sumie 200 kilometrów, w piątek rano wkroczyli do Santo Domingo. Rannych? Zero.

I na koniec, stan szkolnictwa w Gujanie.
Tropikalne państwo ma (niespodzianka) problem ze swoimi nauczycielami, którzy uważają, że zarabiają (kolejny nagły zwrot akcji) za mało. Ale zamiast maszerować czy atakować policję, po prostu emigrują. I to w takich ilościach, że po prostu brakuje ludzi do pracy w szkołach (mimo, że co roku uprawnienia do nauczania dostaje około 500 osób). Rząd ogłosił, że szuka uzupełnień zagranicą.
Młody fizyku, jeżeli masz dość zimy w Zespole Szkól Ponadgimnazjalnych nr 4 w Piotrkowie Trybunalskim, a mówisz po angielsku…

4. Do czego prowadzi słuchanie słabych płyt

I jeszcze ciekawa wiadomość z Gujany właśnie.
Może nie wszyscy czytelnicy kojarzą sektę Świątynia Ludu, więc Dział Zagraniczny szybko przypomni. Lata 60. były w Stanach Zjednoczonych odlotowe i trudno, żeby było inaczej przy takiej ilości marihuany i LSD. Ludzie robili wtedy niewytłumaczalne rzeczy, na przykład chodzili na koncerty Donovana. No i dawali się naciągać na różne pseudoreligie, na czym postanowił zbić kapitał niejaki Jim Jones, który założył właśnie Świątynię Ludu.
Sekta w pewnym momencie skupiała kilkanaście tysięcy ludzi, a jej przywódca siciągał z nich całkiem niezłe uposażenie. Kiedy policja zaczęła mu deptać po piętach w USA, kupił sobie kawałek dżungli w Gujanie i przeniósł się tam z najwierniejszymi wyznawcami. Swoją małą utopię nazwali – a jakże – Jonestown. Żeby skrócić opowieść, w 1978 roku Jones i jego ludzie zastrzelili odwiedzających ich dziennikarzy i kongresmena, po czym zmusili ponad 900 osób do wypicia trucizny, a na końcu zabili samych siebie. Było to jedno z największych masowych samobójstw w historii.
W centrum Jonestown stał zabytkowy kościół, wzniesiony jeszcze w połowie XIX wieku przez Portugalczyków. Drewniana budowla spłonęła sześć lat temu, a w czwartek rząd ogłosił, że ją odbuduje. Tyle, że nowa świątynia będzie betonowa.
Co to wszystko ma wspólnego z Jonesem? W sumie nic, ale każdy pretekst do opowiedzenia ciekawej historii jest dobry, prawda?

5. Ju łont anader rap?

Zaczeliśmy od wyborów w Afryce (poniekąd), to na nich skończymy. Głosowanie miało dziś miejsce w Ugandzie i według wstępnych wyników, wygrał je Yoweri Museveni. Rządzący od 25 lat były partyzancki przywódca zgarnął ok. 68 proc. głosów, na pełne wyniki musimy poczekać jeszcze kilka dni.
Sytuacja w Ugandzie jest bardzo ciekawa, ale zostawimy sobie ją na kiedy indziej. Skorzystajmy tylko z okazji, żeby przypomnieć internetowy hit z czasów kampanii wyborczej:

Sam Museveni był remixem (blendem? mashupem?) oburzony, ale nie zmienia to fakty, że piosenka szturmem zdobyła miejscowe dyskoteki. Dział Zagraniczny czeka na raperów w nadchodzących wyborach nad Wisłą.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

Piractwo popłaca

Następny tydzień za nami. Czas wymyślić jakąś nazwę dla tego cyklu. Propozycje czytelników mile widziane. W komenatarz do tego wpisu, albo na fejsbukowym fanpejdżu.

1. Niech nie pouczają

Zaczynamy od informacji, na którą Dział Zagraniczny bardzo czekał planując wakacje. Rada Rastafariańska Gujany od dawna walczy o legalizację marihuany w swojej ojczyźnie. Zioło i tak jest palone dość powszechnie, ale jak argumentuje przywódca organizacji – Ras Leon Saul – oni chcą zezwolenia ustawowego, bo względny religijne itd. Miejscowi rasta byli do całej sprawy nastawieni bardzo optymistycznie, bo prezydent Bharrat Jagdeo ma do sprawy dość ludzkie podejście (“W Kalifornii mają 800 sklepów z medyczną marihuaną, więc niech nas nie pouczają”), a poza tym ONZ ogłosiło 2011 Międzynarodowym Rokiem Ludności Pochodzenia Afrykańskiego i Gujana chce to stosownie uczcić.
Niestety dla rastamanów, Jadeo powiedział legalizacji “nie”. Łączymy się w bólu.

2. Day of the zombie elections

W tym roku w Zimbabwe będą wybory. A że we wszystkich poprzednich było dość głośno o fałszerstwach, to pozarządowa organizacja Zimbabwe Election Support Network postanowiła sprawdzić listy uprawnionych do głosowania. I okazało się, że np. 2344 wyborców ma według oficjalnych dokumentów między 101 a 110 lat. Przypomnijmy, że przewidywana długość życia w Zimbabwe to 44 lata. Oszczędzając czytelnikom szczegółów: według organizacji prawie 1/3 oficjalnie zarejestrowanych obywateli jest w rzeczywistości albo martwa albo nigdy nie istniała. George Romero już wie, gdzie kręci swój następny film.

Wybory zombiTak się oddaje głosy w Zimbabwe (Fot. Zombie-popcorn.com)

3. Gdzie Dział Zagraniczny będzie szukał pracy w tym roku

International Maritime Bureau informuje w swoim najnowszym raporcie, że rok 2010 był rekordowy w dziedzinie piractwa. Morscy bandyci zaatakowali w sumie 445 razy (to o 10 proc. więcej niż w 2009, do tej pory rekordowym) i udało im się porwać 53 statki (49 z nich uprowadzili Somalijczycy) z łącznie 1016 zakładnikami.
Miło słyszeć, że w dobie kryzysu światowego są takie gałęzie gospodarki, które wciąż się prężnie rozwijają.

4. Minister Pirat

W ogóle piraci w tym tygodniu byli na topie. Większość czytelników na pewno słyszała o Partii Piratów, ale pozostałym wyjaśnijmy, że ten pospolity ruch polityczny ma na sztandarach nieskrępowaną wolność w internecie i reformę prawa własności intelektualnej. Wywodzi się ze Szwecji (i stamtąd pochodzi jego dwóch europosłów), ale ideową przynależność deklarują aktywiści (blogerzy, hackerzy itp.) z całego świata.
Jednym z nich jest Slim Amamou, lider tunezyskich internautów, aktywizujący tłumy zwolenników podczas zakończonej właśnie rewolucji, która obaliła rządzącego od 1987 r. prezydenta Ben Aliego. W ulubionym kraju tyrystów olinklusiw od Wałbrzycha po Rzeszów trwa właśnie kompletowanie nowego gabinetu. W którym Amamou dostał tekę Sekretarza Stanu do spraw Młodzieży i Sportu. Nasz człowiek w rządzie!

Blog Slima pod tym adresem.

SlimDział Zagraniczny głosowałby na tego pana (Fot. Artificialeyes.tv)

5. Aj lajk

I kończymy sieciowym akcentem. Dokładnie rok temu Salvador Cabañas, utalentowany piłkarz z Paragwaju, grający wówczas w meksykańskim klubie América, bawił się w najlepsze na stołecznej dyskotece. Gdy na chwilę zniknął w toalecie, cały parkiet zamarł słysząc strzały z pistoletu. Cabañas dostał w głowę. Przeżył, ale lekarze do dziś nie usunęli mu kuli z czaszki, bo zabieg jest zbyt niebezpieczny. Piłkarz musiał zrezygnować z zawodowej kariery.
Głównym podejrzanym od początku był Jose Balderas Garza, miejscowy handlarz narkotyków. Ale zaraz po strzelaninie przepadł jak kamień w wodę i policja nie mogła go znaleźć. Aż ktoś im doniósł, że jego narzeczoną jest Juliana Sossa, kolumbijska modelka mieszkająca w Meksyku. Stróże prawa zalogowali się na Fejsbuka, wstukali sobie imię i nazwisko dziewczyny, sprawdzili jaki podaje adres zamieszkania i we wtorek zastukali do drzwi. Jose siedzi i czeka na proces.
Morał? Jeżeli jesteście w związku z poszukiwanym, na FB jest taka zakładka jak ustawienia prywatności. Dział Zagraniczny poleca.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

Babylon by Bus

Już kilka razy poruszaliśmy w Dziale Zagranicznym problem autobusów: jeżeli mieszkasz w niespokojnym kraju, to chodź piechotą, bo pierwsze za co tłum bierze się podczas zamieszek, to podpalanie właśnie autobusów. Ale jest takie miejsce, gdzie nie trzeba nawet małej demonstracji, żeby transport publiczny poszedł na złom razem ze swoimi pasażerami.

Ameryka Środkowa i Karaiby to najniebezpieczniejsze miejsce na ziemi. W pierwszej dziesiątce rankingu państw z największą liczbą morderstw na 100 tys. obywateli, aż 8 to reprezentanci tego regionu. Statystycznie na Jamajce czy w Belize łatwiej paść od kuli bandyty niż w Iraku czy Afganistanie. A śmierć pod ostrzałem jest najbardziej prawdopodobna, gdy bierzesz autobus z pracy do domu.

Wystarczy przejrzeć najnowsze wiadomości. Dziś rano nieznani sprawcy ostrzelali minibusik w Hondurasie, zabijając osiem osób. Wczoraj w Georgetown, stolicy Gujany, ktoś odpalił granat na przystanku autobusowym: jedna ofiara śmiertelna, dziewiętnaście rannych. Do rachunku można jeszcze dorzucić sześć osób, które w poniedziałek rozerwała bomba podłożona pod autobus w Gwatemali.

Autobus po atakuGwatemalski autobus po wybuchu (Fot. Rodrigo Abd/AP)

W tym ostatnim kraju jest zresztą najgorzej. To panoszące się po kraju Maras (brutalne uliczne gangi wywodzące się z latynoskich dzielnic Los Angeles, ale obecnie siejące postrach w Ameryce Środkowej) stoją za prawie wszystkimi brutalnymi morderstwami. Wymuszają na kierowcach autobusów wysokie haracze, które nazywają “podatkiem drogowym”. Jeżeli chcesz dowieźć pasażerów swojego Ikarusa do celu żywych, to nie ma bata: musisz bulić. Dla tych, którzy się stawiają, albo po prostu nie wyrabiają z opłatami, gangi nie mają litości: w 2010 roku z zimną krwią zastrzelili prawie 200 pracowników transportu.

Pasażerowie czasem nie wytrzymują i tłumom na ulicach zdarza się zlinczować gangsterów, w których przechodnie rozpoznają zabójców. Ale, jak widać, nie powstrzymuje to pozostałych od dalszego siania terroru na drogach.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.