Kiedy myśliwi polują na złą zwierzynę
W lipcu, kiedy wiadomości o suszy i klęsce głodu w Rogu Afryki zaczęły się przebijać do polskich mediów, reporter radiowej Trójki Łukasz Walewski pytał w swoim reportażu: czemu świat robi tak mało? Na co ja miałem okazję odpowiedzieć: robi tyle, ile może.
Po pierwsze, wciąż tkwimy w najgorszym kryzysie finansowym od międzywojnia. Rządy tną wydatki gdzie się da i to, że w ogóle przeznaczają jakieś miliony na pomoc humanitarną, to już sporo. Po drugie, Somalia (gdzie głód osiąga największe rozmiary) jest od dwóch dekad pogrążona w krwawej wojnie domowej, a tereny w najgorszym położeniu są kontrolowane przez wrogą zachodowi islamistyczną partyzantkę, która już od kilku lat nie wpuszcza żadnych organizacji pomocowych. Po trzecie, to nie jedyny kryzys, z którym musi sobie radzić społeczność międzynarodowa. Uchodźcy wewnętrzni w Kolumbii, wciąż gorący konflikt we wschodnim Kongu, części Ugandy, nierozwiązane problemy w Afganistanie, pomoc dla Haiti itd. I wreszcie, po czwarte, 2011 r. jak dotąd obficie dołożył się do puli. Arabska wiosna, w tym wojna w Libii i konflikt w Syrii, trzęsienie ziemi w Japonii, secesja Sudanu Południowego. Czy szeroko opisywana na Dziale Zagranicznym, a praktycznie niezauważona w polskich mediach, wojna domowa na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Gdzie w kwietniu walki niby się skończyły, ale zostały nierozwiązane problemy. Dodajmy, bardzo kosztowne problemy.
Podczas starć, z kraju uciekł prawie milion mieszkańców. Połowa z nich, do dziś nie wróciła do swoich domów. W samej tylko Liberii – która ma wystarczająco dużo własnych problemów i wybory prezydenckie w październiku – w obozach dla uchodźców tłoczy się aż 150 tys. osób.
W poświęconym im raporcie, Amnesty International informuje, że nie chcą wracać do opustoszałych wiosek, bo boją się tych, którzy jeszcze przed dekadą ich chronili. Myśliwych zrzeszonych w bractwach Dozo. [w zasadzie, w liczbie mnogiej powinno się mówić “Dozow”, ale nie mam jakiś super-pewnych informacji co do odmiany po polsku, więc zostańmy przy takiej wersji]
Znajdź zachodnioafrykańskiego Bronisława Komorowskiego (Fot. Reuters)
Dozo są prawie zawsze muzułmanami i ich historia jest nierozerwalnie związana z tą religią. Pierwsze organizacje brały przykład z bractw sufickich i powstawały równolegle do nich. Dozo miał być Sunjata Keïta, który dał początek Imperium Mali, w swym najlepszym okresie rozciągającym się od Timbuktu po Ocean Atlantycki. Im bardziej powiększało się państwo, tym większe były wpływy Dozo (którzy przez wieki aktywnie uczestniczyli w lokalnej polityce, chociażby walcząc z francuskimi kolonistami). Dziś bractwa występują między innymi w Mali, Gwinei, Burkina Faso i właśnie na Wybrzeżu Kości Słoniowej.
Skąd taka popularność facetów poprzebieranych w pidżamy z wiktoriańskiej noweli? To chyba przede wszystkim zasługa fantastycznego pijaru. Zgodnie z lokalnymi wierzeniami, jeżeli dzikie zwierze zostanie zabite przez człowieka, to jego duch będzie się mścił po śmierci na jego społeczności. I tu do gry wchodzą Dozo, którzy znają rytuały, pozwalające udobruchać zjawę. Czi-czing! Poza tym, jak wszystkie zamknięte dla obcych bractwa z rozbudowanymi rytuałami, Dozo są przez sąsiadów uważani za posiadaczy tajemnej wiedzy i magicznych zdolności. Brzmi głupio? Zapytajcie lokalnego proboszcza, co wie o masonach.
Oczywiście, przywódcy poszczególnych grup mieli sporo innych zasług, mediowali w sporach, wspierali duchowo mieszkańców wsi. Ale to, że chłopcy znają się na magii, było numerem jeden. I wciągnęło ich wojnę domową.
Kup amulet, który chroni przed kulami, a drugi przeciw granatom dostaniesz gratis! (Fot. Ding Haitao/Xinhua)
Czemu doszło do wybuchu konfliktu, Dział Zagraniczny opisywał już szczegółowo w grudniu, ale przypomnijmy w skrócie.
Wybrzeże Kości Słoniowej jest z grubsza podzielone na chrześcijańskie południe i muzułmańską północ. Dopóki krajem rządził Félix Houphouët-Boigny, ojciec niepodległości, WKS było taką małą Jugosławią Afryki Zachodniej – trochę się gotowało pod przykrywką, ale kucharz miał wszystko pod kontrolą. Jednak po śmierci przywódcy, jego następcy wymyślili pojęcie “Ivoirité”, które dyskryminowało muzułmanów, będących w większości potomkami imigrantów z innych krajów. Po krótkim okresie rządów wojskowych, przeprowadzono wolne wybory. Ale – zgodnie z zasadą Ivoirité – wykluczono z nich faworyta, Alassane Ouattarę, muzułmanina z północy. Dla jego ziomków było to za dużo i w 2002 r. wybuchła wojna domowa.
Do tego czasu, Dozo byli już silnie uzbrojeni. Cała dekada lat 90., to na Wybrzeży Kości Słoniowej ogromny wzrost przestępczości. Państwo kompletnie nie dawało sobie z tą sytuacją rady. Myśliwi postanowili bronić swoich społeczności i po porostu zastąpili niestniejącą policję. Byli tak skuteczni, że ich sława szybko rozniosła się poza wioski na północy. Posyłano po nich z południa, jako ochroniarzy wynajmowały ich firmy i prywatni biznesmeni. Wkrótce, Dozo otwierali własne firmy nawet w Abidżanie.
Czemu byli tak skuteczni? Mieszkańcy kraju szybko znaleźli na to odpowiedź – bo ich magiczne amulety chroniły ich przed kulami wroga. Z czego w odpowiednim czasie, postanowili skorzystać rebelianci.
Powstańcy z północy początkowo prosili właśnie o talizmany, które miały ich uczynić kuloodpornymi. Ale sami Dozo bardzo szybko opowiedzieli się po stronie rebeliantów. Jako muzułmanie, czuli się dyskryminowani przez Ivoirité i spychani na margines życia publicznego. Dołączyli więc do Forces Nouvelles (tak nazwały się siły wspierające Ouattarę) i okazali się wyjątkowo bitni. Oraz okrutni.
UNOCI (Operacja ONZ na Wybrzeżu Kości Słoniowej) ogłosiło właśnie, że Dozo ochoczo uczestniczyli w zbrodniach na ludności cywilnej, popełnianych podczas decydującej ofensywy Forces Nouvelles. To właśnie oni mają w większości odpowiadać za masakrę w Duékoué, w którym zmasakrowano ponad 800 osób. Amnesty International dodaje, że myśliwi wciąż jeszcze terroryzują miejscową ludność i to właśnie z ich powodu uchodźcy boją się wracać do swoich wiosek. Są przekonani, że czekają ich kolejne pogromy.
Po dobrym pogromie, czas na imprezę (Fot. Le Pays)
Alassane Ouattara ma teraz ciężki orzech do zgryzienia. W kwietniu, po zwycięstwie wojskowym, deklarował: “Chcę być prezydentem i obrońcą wszystkich mieszkańców”. Ale to może być trudniejsze, niż mu się wydawało.
Dozo działali podczas konfliktu, jak bojówki wierne Laurentowi Gbagbo, ale podczas, gdy tych drugich ściga się (skutecznie) do dziś, myśliwi są dotychczas bezkarni. Ouattara nie może otwarcie wystąpić przeciwko rebeliantom, którzy wynieśli go do władzy, bo zawsze mogą go jej pozbawić.
Jednak, nawet jeśli wojskowi z północy postanowią nie chronić Dozo (którzy nigdy w pełni nie podporządkowali się ich rozkazom), to nie do końca wiadomo, kogo oskarżyć. Bractwa myśliwskie są pozbawione silnej struktury, to dość luźna siatka niezależnych od siebie grup. Nie wszyscy popełniali zbrodnie, być może nie była to nawet większość, ale jak oddzielić jednych od drugich? Czy wydadzą winnych spośród swoich?
No i wreszcie – jak zaleczyć już otwarte rany i umożliwić pojednanie dawnych ofiar z katami (bo bez tego nie da się zbudować pokoju)? Przykład Rwandy pokazuje, że jest to możliwe. Ale w tym celu, uchodźcy musieliby wrócić do domów. Na razie są zbyt przerażeni, żeby w ogóle brać to pod uwagę.
Alassane Ouattara rządzi krajem dopiero od pół roku. Jeżeli jednak chce przejść do historii, jako “prezydent i obrońca wszystkich mieszkańców”, to powinien szybko wziąć się za godzenie ich ze sobą.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
Łatwo zebrać kakao, trudniej zrobić czekoladę
“Dlatego teraz też nie będziemy niczego prorokować, bo chociaż wygląda na końcówkę ruchawki, to jeszcze skończy się na tym, że pod koniec maja będziemy pisać: “Rebelianci nacierają. Gbagbo siedzi w bunkrze i świetnie się bawi”
Powyższy cytat jest wzięty z wczorajszego podsumowania tygodnia. W chwili, gdy te słowa były pisane, rebelianci popierający Ouattarę wkraczali do Pałacu Prezydenckiego (w asyscie 30 francuskich czołgów) i brali Laurenta Gbagbo w niewolę. Były prezydent, który od listopada nie chciał się pogodzić z przegraną w wyborach, trafił za kratki i będzie sądzony. Próba sił się skończyła i Alassane Ouattara wyszedł z niej jako zwycięzca. Ale tylko pozornie, bo w rzeczywistości łatwiej było pokonać Gbagbo i zapanować w kraju, ale dużo trudniej będzie postawić Wybrzeże Kości Słoniowej na nogi.
Laurent Gbagbo wyprowadzany z Pałacu Prezydenckiego (Fot. AP)
– Chcę być prezydentem i obrońcą wszystkich mieszkańców – deklarował w czwartkowym wystąpieniu Ouattara. Problem w tym, że swoimi działaniami sam zraził do siebie dużą ich część.
To nie jest tak, że Gbagbo był jakimś samotnym dyktatorem z garstką chciwych wojaków u swego boku. Miał realne poparcie bardzo wielu (jeżeli nie większości) mieszkańców chrześcijańskiego południa. Ouattara, muzułmanin z północy, reprezentujący mniejszości narodowe z korzeniami w Burkina Faso i Mali, jest tu postrzegany bardzo niechętnie. O ile przez pierwsze tygodnie konfliktu mógł sobie jeszcze ugrać punkty sympatii pasywnym stylem (to w końcu on wygrał wybory i to nie on rozpętał tę całą awanturę), to rzucenie do boju wiernych sobie rebeliantów z Północy mocno tym wizerunkiem zachwiało. A już masakra w Duékoué, gdzie z ich rąk zginęło ok. tysiąca osób, nie tylko całkowicie kompromituje te siły, ale w dodatku w niedługiej przyszłości może spowodować odwet żądnych zemsty rodzin.
Kolejną kłodą pod nogi, jest udział Francuzów. Wybrzeże Kości Słoniowej było przecież ich kolonią i niechęć do dawnych panów wciąż tli się w kraju, szczególnie na jego południu. Gbagbo potrafił bardzo sprawnie rozgrywać tę nacjonalistyczną kartę i nastawiać swoich ziomków nie tylko przeciwko mieszkańcom północy, ale także francuskim żołnierzom, którzy rozdzielali obie strony po wybuchu poprzedniej wojny domowej. Udział Paryża w obaleniu Laurenta z pewnością zostanie odebrany przez jego zwolenników, jako neokolonializm i siłowe narzucanie podległego sobie prezydenta. To, że żona Ouattary jest Francuzką, a on sam koleguje się blisko z Sarkozym, sprawy nie ułatwia.
Jak nowa głowa państwa może rozbroić tykającą bombę? Trzy zadania wydają się teraz najbardziej potrzebne.
Po pierwsze, wszyscy winni morderstw na cywilach i przestępstw wojennych, powinni zostać osądzeni za swe czyny. Ouattara już zapowiedział dochodzenie i procesy sprawców masakry w Duékoué. Nie wiadomo tylko, czy będzie dość silny, żeby słowa dotrzymać: popierający go rebelianci to bardzo niejednorodna grupa złożona z wielu frakcji, jeżeli poczują się zbyt zagrożeni, mogą zbuntować się i przeciw nowemu prezydentowi, a trudno sobie wyobrazić, by pomocy udzielała mu wóczas pobita właśnie armia.
Po drugie, scalanie państwa po wyniszczających kilku miesiącach nie może się obyć bez rządu pojednania. Najrozsądniej byłoby dokoptować do gabinetu byłych współpracowników Gbagbo, którzy legitymizowaliby nowy rząd, pokazując swoim ziomkom: “Patrzcie, odbudowujemy ten kraj razem, dla wspólnej przyszłości”. Wielu południowcom łatwiej byłoby wówczas znieść goryczk porażki. Problem w tym, że Gbagbo przez lata izolował wielu swoich współpracowników i podcinał skrzydła tym, którzy wyrastaliby na zbyt ważne figury. Przez co mało który z nich ma wśród chrześcijan wystarczający autorytet, żeby pociągnąć za sobą masy.
Wreszcie po trzecie, Ouattara mógłby się zastanowić nad przemeblowaniem konstytucji. Zmiana z systemu prezydenckiego na parlamentarny dałaby większe spektrum poglądów we władzy i bardziej zniuansowaną reprezentację społeczeństwa, niż tylko dwa przeciwstawne bloki chrześcijańskie południe-muzułmańska północ. Większa decentralizacja władzy i oddanie jej części regionom skutecznie osłabiłoby lokalne animozje.
Co przyniesie przyszłość, możemy tylko zgadywać i mieć nadzieję, że Wybrzeże Kości Słoniowej na tym zyska. Jedyne co w tej chwili jest pewne, to: ceny kakaa za chwilę spadną, produkcja czekoladowych zajęcy jest niezagrożona. Wielkanoc uratowana!
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
Czekolada to nie ropa
Mijający tydzień był zły. I przy pierwszej informacji ręce opadają, więc w zasadzie na niej moglibyśmy to podsumowanie zakończyć. I tak w sumie robimy.
1. Gorzki smak czekolady
Przegląd tygodnia zaczynamy od sytuacji na Wybrzeżu Kości Słoniowej, której Dział Zagraniczny bacznie się przygląda od fatalnego listopada. A sytuacja jest zła.
Jeszcze w zeszłą niedzielę liczba uchodźców nieznacznie przekraczała pół miliona, a ofiar śmiertelnych konfliktu było nieco ponad 500. Teraz tych pierwszych jest już ponad milion i przybywa, a ilu jest zabitych, tego nie wie nikt.
Wszystko dlatego, że rebeliantom popierającym zwycięzcę ostatnich wyborów, Alassane Ouattarę, skończyła się cierpliwość (albo po prostu poczuli się na tyle mocni), że zaczęli ofensywę na całą skalę. Do Abidżanu dotarli już w czwartek i to właśnie tam toczyły się najcięższe walki. Ale konflikt pociągnął za sobą ogromną liczbę ofiar w całym kraju. W samym tylko Duékoué, położonym blisko zachodniej granicy, pracownicy ONZ naliczyli kilkaset ciał. Według wstępnych szacunków Caritasu, zamordowanych jest nawet tysiąc osób.
Koniec tego koszmaru być może jest bliski, bo od Laurenta Gbagbo, dotychczasowego prezydenta, odwracają się najbliżsi sojusznicy. W czwartek szef sztabu armii zbiegł do domu ambasadora RPA i tam poprosił o azyl polityczny. To było mocne uderzenie w morale wojskowych, którzy do tej pory pozostawali lojalni wobec Gbagbo. Opuściła go już część oddziałów i żandarmeria. Wciąż ma on jednak pod bronią oddziały najemników z Liberii. W chwili pisania tego tekstu, agencje donosiły, że trwają walki o pałac prezydencki, w którym zabunkrował się Gbagbo.
Tymczasem Francuzi rzucili do akcji 300 komandosów, którzy opanowali lotnisko w Abidżanie (dzięki czemu będą możliwe pomoc humanitarna z zewnątrz i ewakuacja obcokrajowców). Tym samym liczba ich żołnierzy na Wybrzeżu Kości Słoniowej sięgnęła 1400.
I w związku z tym, Dział Zagraniczny zastanawia się nad jedną rzeczą. Być może niektórzy z czytelników już słyszeli o tym, co w mediach szybko zaczęto nazywać “Doktryną Obamy”. W poniedziałek prezydent USA uzasadniał działania swojego kraju w Libii. Mówił między innymi:
– Niektóre narody mogą przymykać oko na zbrodnie w innych krajach. Stany Zjednoczone Ameryki są inne. I jako prezydent, odmawiam czekania na obrazy rzeźni i masowych grobów przed podjęciem takiej akcji [zbrojnej – przyp. DZ].
To koresponduje ze słynną “Responsibility to Protect”, którą na takich studiach jak stosunki międzynarodowe wałkuje się bez końca. Przyjęta przez Zgromadzenie Ogólne ONZ w 2005 roku, mówi (w skrócie), że “społeczność międzynarodowa ma obowiązek chronić ludność cywilną, kiedy rząd ich kraju nie jest w stanie tego zrobić, bądź sam jej zagraża”.
Czy Francuzi weszli na Wybrzeże Kości Słoniowej, żeby zapobiec masakrom (coś, na co się nie zdecydowali w 1994 r. w Rwandzie)? Nie, byli tam już od dawna, monitorując zawieszenie broni pomiędzy obiema stronami. Teraz zadbali tylko o to, żeby podstawowe połączenie z zagranicą – lotnisko – nie zostało zerwane.
Czy może zatem społeczność międzynarodowa, szczególnie Stany i Unia Europejska, tak aktywne w Libii, mają zamiar cokolwiek zrobić w tym drugim, mocno “przykrytym” przez inne wydarzenia konflikcie?
Czy czekolada (Wybrzeże Kości Słoniowej jest eksporterem 40 proc. światowych zasobów kakao, z którego robi się ten przysmak), w najlepszym wydaniu tak samo czarna jak ropa, jest równie ważna, jak ta ostatnia?
Nie. Nie jest. I nikt nie kiwnie palcem.
W Duékoué doktryny i deklaracje o cywilach, ochronie, powinnościach społeczności międzynarodowej itp. nie obowiązują. Bo nie ma rafinerii. Jest tylko kakao (Fot. AP)
2. Co się wydarzyło, a o czym nie napiszemy
Powinienem jeszcze napisać o różnych śmiesznych i ciekawych wydarzeniach z tego tygodnia.
Np. o tym, że Celso Ovelar, biskup a zarazem burmistrz pewnego miasta w Paragwaju, przyznał się, że jest ojcem małego dziecka (co jest o tyle ciekawe, że prezydent kraju, a zarazem były biskup – musiał się zrzec kościelnych funkcji przed startem w wyborach – też okazał się być ojcem co najmniej jednego bobasa, a dwie inne kobiety zarzucają mu ojcostwo także swoich pociech; mogibyśmy się pośmiać z tego, jakie są związki tronu i ołtarza i zakrystii w tym latynoskim kraju).
Albo np. o tym, że w Tanzanii tłumy walą drzwiami i oknami do Babu (czyli “dziadka”) Ambilikile Mwasapile, który robi “lek na wszystko”. W związku z czym kolejka samochodów przed jego chatą ma w niektóre dni ponad 20 km długości. I zdążyło już umrzeć ponad 50 osób w niej czekających. W związku z czym lokalne władze musiały w okolicę jego wioski wysłać dodatkowe oddziały policji z karnistrami wody pitnej, oraz negocjować z dziadkiem, żeby przyjmował tylko w niektóre dni, bo stwarza za dużo problemów dla całej okolicy.
No i mógłbym tak jeszcze z 15 tematów pociągnąć. Ale mi się nie chce, bo jak zczytuję depesze, to tylko ręce opadają.
W Namibii jest stan wyjątkowy, bo powodzie pozbawiły dachu nad głową 10 tys. osób, zabiły stada bydła, zniszczyły niezebrane plony i rozmyły nieutwardzone drogi.
A w Birmie rozwiązała się wojskowa junta. To znaczy jej szef, Than Shwe, powiedział, że już nie jest szefem armii. Po czym mianował na prezydenta i ministrów w 58-osobowym rządzie, swoich byłych podwładnych i wciąż całkowicie mu podległych generałów. Wszystkich w stanie spoczynku, oczywiście. Dyktatury wojskowej nie ma.
To był bardzo zły tydzień.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
Sandra robi botoks
Upływający tydzien spokojnie możemy zaklasyfikować jako mocno penitencjarny.
1. Świstak zaraz nie będzie miał w co zawijać
Wiadomość tygodnia, to oczywiście powrót wojny domowej na Wybrzeże Kości Słoniowej. Co prawda jeszcze nie oficjalnie, ale wszystko na to wskazuje.
Podłoże jest dokładnie wyjaśnione we wpisie z 12 grudnia, ale przypomnijmy szybko, że poprzedni konflikt wybuchł w 2002 r. i de facto podzielił kraj na dwie połowy: kontrolowaną przez rebeliantów północ i rządowe południe. W 2007 obie strony podpisały zawieszenie broni i wszystko miało pójść w niepamięć w listopadzie zeszłego roku, podczas wyborów prezydenckich. Z tym, że rządzący do tej pory Laurent Gbagbo obraził się na wyniki, powiedział, że nie uzna swojej przegranej i zamknął się w budynkach rządowych. Tymczasem uznawany przez resztę świata za nową głowę państwa Alassane Ouattara też nie wychodzi ze swojej siedziby, którą jest obstawiony przez błękitne hełmy luksusowy hotel. W kraju pat, czasem jakieś ruchawki na ulicach, są zabici i ranni.
Partyzanci z północy najwyraźniej nie wytrzymali już ciśnienia i w nocy z czwartku na piątek zajęli miasto Zouan-Hounien przy granicy z Liberią. Z której na pomoc Gbagbo ciągną ponoć wzywani przez niego najemnicy. Według statystyk UNHCR, z kraju ucieka już ok. 5 tys. osób dziennie. Nowa wojna wisi w powietrzu.
Tymczasem ceny kakao osiągnęły najwyższy poziom od 32 lat (przypomnijmy, że 1/3 nasion na świecie jest produkowana właśnie na Wybrzeżu Kości Słoniowej, a Unia Europejska nałożyła na nie embargo, licząc, że zmusi Gbagbo do oddania władzy). Innymi słowy: ruszajcie do sklepów po czekoladę, bo Dział Zagraniczny przewiduje smutną Wielkanoc.
2. Prison botoks
W grudniu Dział Zagraniczny zajmował się też tym, że kartele narkotykowe w Meksyku się feminizują, a najsłynniejszą kobietą-narco jest tam Sandra Ávila Beltrán. Znana jako Królowa Pacyfiku.
Królowa siedzi teraz w stołecznym więzieniu i czeka, jak potoczą się jej losy, a na rozprawach ewidentnie nie chce wypaść źle, bo dwa tygodnie temu przez media przetoczyła się wiadomość, że władze aresztu pozwoliły pewnemu doktorowi odwiedzić Sandrę za kratkami i strzelić jej kilka zastrzyków z botoksu. Co – jak łatwo się domyślić – nie należy do tej samej grupy praw więźnia, co np. prysznic.
Naczelnika zakładu oczywiście zwolniono, ale w ten piątek zdołał się poskarżyć, że nieniesłusznie, bo botoks był nie dla Królowej, tylko dla niego samego. Chciał chłopak dobrze wyglądać na spacerniaku. Sandra całą sprawę komentuje tak:
Jaki botoks? Fot. EFE
3. Tenis, mąka, sznaucery
Skoro już Meksyk, to odnotujmy, że w poprzedni weekend zaczął się w Acapulco Mexican Open. Miejscowi gangsterzy postanowili uczcić turniej tenisa, mordując 13 osób i podpalając pięć samochodów. Nie wiadomo, czy wcześniej robili sobie zastrzyki z botoksu.
Rzutem na taśmę, przelećmy sobie jeszcze jeden z ulubionych tematów Działu Zagranicznego: przestępczość w Ameryce Centralnej. W poprzednią niedzielę, w Gwatemali komuś nie spodobało się, że klub piłkarski Xinabajul (z miasta Huehuetenango) ma kiepskie wyniki, w związku z czym zastrzelił jego prezesa (w listopadzie to samo spotkało szefa klubu Malacateco). We wtorek, w stolicy kraju tłum zlinczował czterech mężczyzn podejrzanych o kradzież… mąki (w zeszłym roku kolektywna sprawiedliwość ulicy zakatowała w sumie 39 osób). A tego samego dnia, w sąsiednim Hondurasie, inni złodzieje zastrzelili ewangelickiego pastora, bo nie chciał im oddać… swoich dwóch sznaucerów. Dział Zagraniczny doszukał się tylko, ze oba skradzione psy to szczeniaki, nie wiadomo czy miniaturki, czy olbrzymy.
4. No tak, no, zabił, ale ma kartę “Wychodzisz z więzienia”
Informowaliśmy już w dwóch podsumowaniach tygodnia, o sytuacji Amerykanina w Pakistanie, który zastrzelił dwóch mężczyzn na ulicy, twierdząc że w samoobronie. Ten tydzien przyniósł już pewne informacje, że Raymond Davis co prawda członkiem CIA nie był, ale działał “na zlecenie” agencji. Czytaj: był płatnym mordercą. Stany mają jednak taką twardą zasadę, że nie porzucają swoich ludzi w potrzebie, w związku z czym dowodzą, że zabójca czy nie, to przed strzelaniną został wpisany na listę pracowników ambasady i immunitet ma. Więc, Pakistanie, przestań szlochać i wypuść Raymonda.
Dział Zagraniczny nie wgłębia się w sprawę jakoś szczególnie, ale pierwsze co przychodzi do głowy to: Waszyngtonie, bardzo git z twojej strony, że nie porzucasz ziomka w potrzebia, szkoda że równocześnie dajesz wszystkim prawdziwym pracownikom ambasady w Islamabadzie jasny sygnał “Chłopaki, czas bardzo szybko zmienić siedzibę firmy”.
5. Łaska pańska
Zajrzyjmy szybko do sąsiada. W Afganistanie na wolność wyszedł właśnie Sayed Mussa. Mężczyzna trafił do więzienia w maju zeszłego roku, po tym jak lokalna telewizja pokazała nagrania, na których widać modlących się Afgańczyków, którzy zmienili wiarę na chrześcijaństwo. Większość szybko się ukryła, ale Sayed wpadł.
W kraju teoretycznie panuje wolność wyznania, ale prozelityzm (czyli właśnie zmiana wiary, czytaj: przede wszystkim z islamu na jakąkolwiek inną) jest surowo zabroniony. Mussie groziła nawet kara śmierci. Po 9 miesiącach odsiadki i licznych międzynarodowych naciskach, mężczyzna został wypuszczony z aresztu, a prokuratura umorzyła dochodzenia. Formalnie z braku wystarczających dowodów, nieoficjalnie podobno pod warunkiem, że Sayed wróci do dawnego wyznania.
W więzieniu wciąż przebywa inny mężczyzna, zatrzymany pod tymi samymi zarzutami.
6. Kto butem wojuje, od buta ginie
Jeszcze kraje muzułmańskie. Czytelnicy Działu Zagranicznego być może kojarzą kim jest Muntazer al-Zaidi, ale jeżeli nie, to wyjaśniamy, że to ten były dziennikarz z Iraku, który wsławił się ciśnięciem buta w stronę ówczesnego prezydenta USA, George’a W. Bush. Przypomnijmy:
Al-Zaidi został wówczas na krótko aresztowany. W tym tygodniu powtórnie trafił do paki, za publiczne nawoływanie do rebelii w stylu egipskim. Na razie nie wiadomo jeszcze, ile czasu spędzi za kratkami.
W ramach ciekawostki, przypomnijmy tylko, co przez ostatnie lata działo się z facetem, który zapoczątkował prawdziwą falę rzucania butami w nielubianych polityków (ofiarami, oprócz Busha, padli też między innymi Wen Jiabao, Dominique Strauss-Kahn, Palaniappan Chidambaram, oraz Mahmud Ahmadineżad). Otóż w grudniu 2009, Al-Zaidi sam stał się celem takiego ataku: swoim obuwiem cisnął weń na konferencji prasowej inny dziennikarz, który oskarżył Muntazera o wybielanie dyktatury Saddama Husajna. Zaidi od jakiegoś czasu mieszkał w Bejrucie, gdzie pisywał felietony do miejscowej gazety. Emigracja mu się najwyraźniej znudziła, ale jak widać, powrót do domu w jego przypadku oznaczał powrót na więzienną pryczę.
Ciekawe, czy w bagdadzkim areszcie robią botoks?
7. Kevin Costner wraca do gry!
Wyspy Marshalla zalało. Konkretnie Majuro, stolicę, którą zamieszkuje ponad połowa z wszystkich 55 tys. mieszkańców archipelagu.
Wyspy Marshalla są znane z dwóch rzeczy. Pierwsza jest taka, że drugie największe skupisko ich mieszkańców – wyspa Ebeye – jest powszechnie uważana za najgorszy slums na Pacyfiku. A druga to fakt, że najwyższe wzniesienie w kraju to niecałe 3 metry nad poziomem morza. A według oceanologów, poziom wód na świecie będzie się przez następne lata podnosił. W związku z czym rząd Wysp Marshalla ogłosił właśnie, że wybuduje wokół stolicy wielki mur, który powstrzyma zalania.
Dział Zagraniczny mówi: Waterworld!
Niektórzy w młodości wierzyli w Jezusa, Dział Zagraniczny wierzył w Kevina Costnera
8. Czyli nie macie kasy?
I to podsumowanie tygodnia zakończmy radosnym, morskim właśnie akcentem. Na Sri Lankę wrócili właśnie rybacy, których kuter zaginął na Oceanie Indyskim na początku miesiąca. Marynarze wyjaśnili, że po prostu napadli ich piraci, którzy dokonali abordażu, zabijając dwóch rybaków i uprowadzili łódź do Somalii. I dopiero wtedy postanowili pogadać ze swoimi ofiarami. Według tych drugich, dialog wyglądał z grubsza tak:
– Jesteście z Iranu?
– Nie, ze Sri Lanki.
– A, czyli nie macie kasy? No to sorry, nasza pomyłka. Możecie wracać do domu.
Dział Zagraniczny nie posiada się z radości, że są jeszcze na świecie piraci, którzy wykazują empatię.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
PS W ramach tygodniowego bonusa, video ze spotkania piłkarskich reprezentacji do lat 20 w meczu Ekwador-Chile. Komentarz po hiszpańsku, ale wystarczy się przyglądać: