Archive

Posts Tagged ‘Swaziland’

Cthulhu planuje najbliższe wakacje na Karaibach

Znowu dzień opóźnienia. Ale co mówić – wyścigi się zaczęły na Służewcu.

1. Początek sezonu

W Afryce już chyba na dobre rozpoczął się sezon zamachów stanu. Po nieudanych próbach w Demokratycznej Republice Konga i na Madagaskarze, przyszedł czas na Burkina Faso.
Ruchawka zaczęła się już w czwartek, kiedy na ulice Ouagadougou wyległy tłumy, jakich stolica nie widziała od lat. Tysiące ludzi protestowało przeciw rosnącym kosztom życia, bo konflikt w sąsiednim Wybrzeżu Kości Słoniowej spowodował, że w kraju mocno podskoczyły ceny cukru, oleju do smażenia, mleka w proszku itd. Na cywilnym proteście pewnie by się skończyło, ale na nieszczęście dla głowy państwa, adrenalina przelała się do jego pałacu. I za broń chwycili żołnierze z jego straży przybocznej, którzy gwałtownie postanowili dać do zrozumienia, że nie podobają im się opóźnienia w wypłatach żołdu. Strzelanina rozpoczęła się tuż po zachodzie słońca, a bunt szybko rozprzestrzenił się na inne wojskowe baraki. Prezydent Blaise Compaore musiał salwować się ucieczką.
Jakby tego było mało, w sobotę – kiedy wojskowi już się uspokoili – stolicę spustoszyli lokalni kupcy. Z dymem poszła siedziba partii rządowej, zdemolowane zostały też budynki parlamentu, ministerstwa handlu i jeszcze kilka innych. Manifestanci wykrzykiwali, że żołnierze złupili ich kramy, ograbili ich z oszczędzności życia, że biją i gwałcą, a rząd nic sobie z tego nie robi (faktycznie, żeby nie sięgać daleko – w marcu grupa wojskowych też podniosła krótkotrwały bunt i z bronią w ręku odbiła z więzienia kolegów, odsiadujących tam kary za gwałty, a władze po prostu przymknęły oko na cały incydent).
Campaore do niedzieli odzyskał kontrolę, mianował nowych szefów armii i gwardii przybocznej, a w kraju zapanował spokój. Pytanie tylko na jak długo. Prezydent zdobył władzę w 1987 r. w zamachu stanu, ale przez ostatnie lata wyrósł na regionalnego rozjemcę. Aktywnie mediował pomiędzy zwaśnionymi stronami na Wybrzeżu Kości Słoniowej, w zeszłym roku pomógł wynegocjować przekazanie władzy cywilom przez juntę wojskową w Gwinei, wcześniej załagodził też konflikt w Togo. Niewykluczone, że jeżeli sytuacja w Burkina Faso się nie poprawi, to niedługo sam będzie potrzebował pomocy jakiegoś kolegi z sąsiedztwa.

2. Jesteśmy twierdzą

A tymczasem, po drugiej stronie kontynentu temperatura też nie spada. W Swazilandzie (mimo zapewnień ministra, że do niczego nie dojdzie) tłumy wyszły na ulice w 38. rocznicę delegalizacji wszystkich partii politycznych. Policja odpowiedziała armatkami wodnymi, gazem łzawiącym, gumowymi kulami i starym dobrym obijaniem pałą po plecach. Aresztowano przywódców związków zawodowych, działaczy opozycji demokratycznej i relacjonujących wydarzenia dziennikarzy. A kilku polityków z sąsiedniej RPA, którzy głośno wyrazili swoje oburzenie wydarzeniami po drugiej stronie granicy, dostało bana na wjazd do Swazilandu. Co ulubieniec Działu Zagranicznego, minister Lutfo Dlamini, skomentował jak na siebie przystało: “Nic mi o tym nie wiadomo”.

Swoją drogą, oficjalna dewiza Swazilandu brzmi: “Jesteśmy twierdzą”. Ehe.

Swaziland protestujeTwierdza od środka (Fot. AP)

3. Szacunek za podjęcie walki

Marsze przeciw wysokim cenom odbyły się też w Ugandzie, mimo że – uwaga, suspens – władze ich zakazały. W skrócie było tak: Kizza Besigye (który w lutym przegrał wybory prezydenckie z rapującym Yowerim Musevenim) stanął sobie na czele tłumu i ruszył dumnie do przodu, tylko po to, żeby 10 minut później zostać zblokowanym przez policję i stać na środku wielkiego rowu pod palącym słońcem. Kiedy wreszcie po kilku godzinach, stróżom prawa wydawało się, że manifestanci są zmęczeni i kordon poluzowano, ci ruszyli w dalszą trasę. Więc kilometr dalej dostali gazem łzawiącym i gumowymi kulami. Jedna z nich uszkodziła dłoń Besigye, który natychmiast po wydarzeniach został hospitalizowany, a w tym czasie kilku jego kolegów, w tym nowo wybrany burmistrz Kampali, zostało na parę godzin wsadzonych z kratki.

W Polsce działają triady, tzn. porozumienia nabojek różnych zaprzyjaźnionych klubów z północy, centrum i południa. Na przykład zgoda Arki z Lechem i Cracovią, albo Lechii ze Śląskiem i Wisłą. Dział Zagraniczny zastanawia się, czy podobną zawiążą Campaore, Museveni i Mswati III.

4. Peja nosi brodę

Zupełnie inaczej radzi sobie inny ulubiony rząd Działu Zagranicznego. Władze Somalii (przynajmniej te oficjalnie uznawane na świecie, czyli de facto kontrolujące tylko stolicę) po tym, jak same sobie przedłużyły kadencję, postanowiły ogłuchnąć na krytykę. W Nairobi odbyło się spotkanie z inicjatywy ONZtu, którego uczestnicy powiedzieli rządowi w Mogadiszu: “Chłopaki, nie wygłupiajcie się”. Na co ci drudzy, olawszy wcześniej wysłanie jakiegokolwiek przedstawiciela do Kenii, odpowiedzieli w oficjalnym komunikacie: “To spotkanie nie realizuje potrzeb Somalijczyków”.

+20 za konsekwencję.

Tymczasem przeciwnicy rządu numer jeden, czyli islamistyczne bojówki Al-Shabab, też walnęli stylóweczkę. Walczący w ich oddziałach Omar Hammami, urodzony i wychowany w Stanach, miał rzekomo zginąć w marcu. Ale żyje. Co postanowił ogłosić światu w jedny właściwy religijnym fanatykom sposób. Nagrywając gorącego rapa. Fragment tego militarystycznego bałnsu:

“There’s nothing as sweet as the taste of a tank shell
But it could be compared to being where the mortar fell”.

Dla zainteresowanych, całość do odsłuchania tutaj.

Dział Zagraniczny widzi co najmniej kilka możliwych duetów na polskiej scenie.

5. Dział Zagraniczny chce być członkiem tej komisji

Jak już o muzyce mowa, to dwie dobre wiadomości z Jamajki.

Po pierwsze, będzie remake “The Harder They Come”. Legendarny film z 1972 r., w którym po raz pierwszy na szeroką skalę pojawiło się reggae, w roli głównej wystąpił Jimmy Cliff, a na ścieżce dzwiękowej znaleźli się między innymi Desmond Dekker czy Toots and the Maytals, powróci w odświeżonej formie za sprawą Trudie Styler (producentki między innymi “Snatch” czy “Lock Stock and Two Smoking Barrels”), oraz Justine Henzell, córki zmarłego w 2006 r. Perriego Henzella, scenarzysty i reżysera oryginału.
Dział Zagraniczny nie może się doczekać.

Druga dobra informacja, to że gabinet Bruce’a Goldinga zastanawia się nad wprowadzeniem w życie postulatów z raportu Narodowej Komisji do spraw Ganji. Serio, tak się nazywało to grono (złożone z socjologów, prawników, lekarzy i innych tęgich głów dobranych na miejscowych wyszych uczelniach) w 2001 r., kiedy ówczesny rząd zlecił mu badania nad ewentualną legalizacją marihuany. Komisja powiedziała “irie!”, ale władze jakoś się do propozycji nie zapaliły (tak, wiem, nic nie poradzę, takie mam poczucie humoru, bliscy już narzekają). Teraz jednak parlamentarzyści wydają się sprawie przychylniejsi.

Gdyby Jamajka pośpieszyła się z legalizacją, to Dział Zagraniczny podejrzewa, że premiera “The Harder They Come” będzie najwspanialszym seansem w historii kina.

6. A teraz, drogie dzieci, opowiem Wam bajkę

A pierwszym, który wyrwał się przed szereg i postanowił skorzystać na rozluźnieniu kagańca na Jamajce, został ajatollach Mohammad Saeedi. Podczas niedawnej transmisji w irańskiej telewizji, postanowił podzielić się z widzami anegdotką o narodzinach Aliego Chameneiego, kolegi po fachu i faktycznego przywódcy Iranu.
– Tuż przed opuszczeniem ciałą swej matki, ajatollach rzekł “Ya Ali!”, na co położna odpowiedziała “Niech Ali otoczy Cię swoją opieką” – rzucił do kamer Saeedi, a Dział Zagraniczny od razu wiedział, że następne wakacje na Karaibach spędzą razem.

7. Lepsza połowa

A w ogóle, o co chodzi z tymi żonami? Dział Zagraniczny śledzi walkę Sandry Colom o fotel prezydencki po swoim mężu, a w tym tygodniu takie same plany ogłosiły Pierwsza Dama Dominikany, pani Margarita Cedeño, oraz koleżanka po fachu z Ghany, pani Nana Konadu Agyeman-Rawlings (choć trzeba przyznać, że pan Rawlings, na imię Jerry, jest na emeryturze od 2001 r.; na drugiej emeryturze, bo władzę brał w zamachach stanu dwukrotnie).

To może pomysł dla Mswatiego III? Żeby uspokoić Swaziland, może oddać władzę swojej żonie. W końcu ma ich 18, więc szerokie pole do popisu.

8. Czemu interpretują

Skandal na Niue. Jak widać, Barbuda nie jest jedynym wyspiarskim państewkiem, które postanowiło skapitalizować na ślubie Kate i Williama. Kraj na Pacyfiku wypuścił serię znaczków pocztowych z młodą parą. Sęk w tym, że znaczki są podwójne. To znaczy, na tym po lewej jest Kate. A na tym po prawej William. A przez sam środek idzie perforacja.
– Ludzie uważają, ze znaczki sugerują, że para w przyszłości się rozejdzie. Nie wiem, czemu tak to interpretują – powiedział premier Toke Talagi.

Znaczek slubnyZnaczki można zamówić w Nowej Zelandii za 5.80 NZD (Fot. AP)

9. Koon end Frends

A na koniec: Atlantyk. A konkretnie, jego część na północ od wybrzeży Gujany i Surinamu.
Brazylijczycy odkryli tam bowiem… ogromne wiry wodne. Oba mają po 400 km średnicy. Generalnie nie chce mi się o tym pisać, możecie sobie o nich poczytać tu i tu. W skrócie można tylko podsumować, że naukowcy nie do końca wiedzą, skąd te wiry się wzięły.

A Dział Zagraniczny wie: Cthulhu! Coon and Friends strajk bek, unikajcie koncertów Bibera.

No. ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

Władza niejedno ma oblicze

Podsumowanie tygodnia po raz kolejny z opóźnieniem. To staje się taką normą, że chyba Dział Zagraniczny powinien się zacząć tłumaczyć, jeżeli akurat wyrobi się na termin.

1. Bohater kreskówki trzyma się mocno

Zaczynamy oczywiście od Wybrzeża Kości Słoniowej, które przyciąga uwagę Działu Zagranicznego od listopada. A w kraju dzieją się cuda, bo mimo, że rebelianci popierający Alassane Ouattarę wkroczyli do Abidżanu już tydzień temu, to Laurent Gbagbo schował się w bunkrze i wciąż się nie poddaje.
Poważnie, zaczynam wierzyć, że były prezydent to nie żywa osoba, tylko postać z kreskówki. Świat odmawia uznania go za głowę pańswa, Gbagbo nawet nie zwraca na to uwagi. Wprowadzają sankcje na kakao, Gbagbo prycha z politowaniem. Ofensywa rebeliantów toczy się z północy jak walec, który rozjedzie wszystko co ma na drodze, Gbagbo tylko prasuje spodnie na impreze. Philippe Mangou – szef jego sztabu – ucieka i szuka schronienia w domu ambasadora RPA, Gbagbo ziewa ze znudzeniem (generał po kilku dniach wrócił skruszony). Wreszcie jego rezydencję ostrzeliwują nawet Francuzi z ONZ, Gbagbo martwi się tym, że mu tynki lecą na biurko.
Właśnie, wbrew temu, co pisałem tydzień temu, nawet żołnierze z misji stabilizacyjnej (sic!) włączyli się do imprezy, bo jeden z nich najwyraźniej przeczytał rezolucję, w której stało, że mają “bronić cywilów”. No to obronili: wysłali kilka helikopterów, które ostrzelały siedzibę Laurenta.
Ale Gbagbo nie tylko się nie ugina, ale jeszcze kontratakuje. Lojalni mu żołnierze (szacuje się, że ma jeszcze ok. tysiąca ludzi pod bronią) przetrzymali atak rebeliantów i przeszli do kontrofensywy, atakując nawet hotel, który przez miesiące był siedzibą Ouattary. Tymczasem obrokrajowcy są ewakuowani przez Francuzów, a reszta mieszkańców Abidżanu, która nie ma w kieszeni paszportu Unii Europejskiej, ucieka na własną rękę.
W zeszłym tygodniu Dział Zagraniczny był pewny, że to ostatnie dni walk na Wybrzeżu, ale jakoś o tym nie napisał. Okazuje się, że słusznie. Dlatego teraz też nie będziemy niczego prorokować, bo chociaż wygląda na końcówkę ruchawki, to jeszcze skończy się na tym, że pod koniec maja będziemy pisać: “Rebelianci nacierają. Gbagbo siedzi w bunkrze i świetnie się bawi”.

2. Manifestantów nie ma (bo siedzą w więzieniu)

Świetnie bawi się też najwyraźniej Mswati III, król Swazilandu, ostatniej afrykańskiej monarchii absolutnej. Co prawda miesiąc temu miał w kraju manifestacje niezadowolonych obywateli, a na Facebooku młodzież nawołuje do zebrania się we wtorek (czyli jutro) i obalenia go w stylu egipsko-tunezyjskim, ale rząd się tym nie przejmuje.
– Słyszmy więcej o powstaniu za granicą, niż w ojczyźnie – ogłosił Lutfo Dlamini, Minister Spraw Zagranicznych.
Szybko okazało się czemu: otóż od tygodnia policja wyciąga z domów resztki aktywistów, którzy pozostali w kraju (reszta opozycji jest na emigracji w RPA – w Swazilandzie partie polityczne są nielegalne od 1973 r.) i wrzuca ich do więzień, gdzie są bici. Najwyraźniej minister Dlamini nie nadstawia ucha pod celą.

Protesty w SwazilandzieTo zdaniem ministra nigdy nie miało miejsca (Fot. Mantoe Phakathi/IPS)

3. Syzyfowe prace

A skoro już o Facebooku i protestującej młodzieży, to przeciwko rządowi występują studenci w Chartumie. Od końca stycznia urządzają pikiety na uniwersytecie i marsze przez środek miasta, a raczej próby marszów, bo zanim przejdą pół kilometra, są bezlitośnie bici przez policję. Ostatnio próbowali w poniedziałek, dzięki czemu miejscowe służby porządkowe mogły sobie przećwiczyć wariant “Euro 2012”. Po tych kilku tygodniach patrzenia na zmagania studentów z policją, trudno nie zacytować klasyka: “Szacun za podjęcie walki”.

4. Wojsko troszczy się o konstytucję

Ale są też i dobre wiadomości z regionu i to mimo, że w doniesieniach przewija się “junta wojskowa”. Przy całkowitej olewce ze strony mediów, do Nigru wróciła w zeszłym tygodniu demokracja.
W lutym 2010 r. wojsko zrobiło zamach stanu, bo prezydent Mamadou Tandja chciał się pobawić w Laurenta Gbagbo i porządzić trzecią kadencję, chociaż konstytucja wyraźnie tego zabraniała. Kiedy armia przejęła stery, zapowiadając, że “za jakiś czas przeprowadzi nowe wybory”, wszyscy postawili na afrykańskim państwie kreskę, podejrzewając, że skończy się jak zawsze, czyli na wieloletnich rządach mundurowych. Tymczasem szef szefów, generał Salou Djibo wyciął wszystkim numer i naprawdę zorganizował głosowanie. W którym – coś bardziej nieprzewidywalnego niż wygrana Polski na mundialu – nie brał udziału.
Marcowe wybory ostatecznie wygrał wieloletni przywódca opozycji Mahamadou Issoufou, a w czwartek armia przekazała mu pełnię władzy.

W piątek (dzień wolny od pracy) impreza trwała w całym kraju. Dział Zagraniczny przyłączył się na odległość.

5. Dopóki śmierć nas nie rozłączy

Jeszcze tylko szybki update innej sprawy rozbijającej się o konstytucję i wybory prezydenckie: sąd w Gwatemali wstrzymał sprawę rozwodową małżeństwa Colomów.
Do sędziów rozpatrujących wniosek rozwodowy, wpłynęło kilka zawiadomień o możliwym popełnieniu przestępstwa (czyli złamaniu konstytucji właśnie). W związku z czym małżeństwo będzie trwać, dopóki nie zostaną one rozpatrzone. A znając gwatemalską rychliwość w sądach, do tego czasu może być już po wyborach. I drugiej Evicie.

UPDATE Z GODZINY PO NAPISANIU TEGO POSTA: Nie sprawdziłem najnowszych depesz. Okazuje się, że Sandra Colom właśnie dostała rozwód. Nie wiadomo jednak, czy Trybunał Konstytucyjny zezwoli jej na start w wyborach.

6. Chase those crazy baldheads out of town

Dobre wiadomości również z Jamajki. Kraj, który w Polsce kojarzy się głównie z plażami, drinkami i Bobem Marleyem (albo zespołem UB40 branym za Wailersów), w rzeczywistości był jednym z najniebezpieczniejszych miejsc na ziemi, zajmując zawsze miejsce na podium w statystykach morderstw na 100 tys. obywateli. A teraz to ostatnie wydaje się zmieniać.
Według rządowych statystyk, w pierwszym kwartale tego roku, liczba zabójstw spadła aż o 44 proc. (a w Kingston nawet o 60) w stosunku do roku poprzedniego. Władze twierdzą, że to dzięki setkom policjantów posłanych do walki z wszechmocnymi gangami, rządzącymi do tej pory slumsami (“inwazja” zaczęła się od obławy na Christophera Dudusa Coke’a – najbardziej dona na wyspie – w maju zeszłego roku; akcja była bardzo krwawa, zginęło w niej ponad 70 osób, wiele zostało rannych, Coke ostatecznie został pojmany i wysłany do USA, gdzie ma proces za przemyt narkotyków i zlecanie morderstw).
Jednak na dobrych wieściach kładzie się pewien cień. Podobne akcje organizuje od jakiegoś czasu Brazylia. Jednak tam, choć do faveli wchodzi najpierw BOPE (czyli elitarna jednostka, której zadaniem jest po prostu jak najszybciej wykończyć bandytów), to potem ich miejsce zajmują funkcjonariusze z Unidade de Polícia Pacificadora (w wolnym tłumaczeniu: Policyjny Oddział Pacyfikujący). Bardziej niż tradycyjnymi zadaniami, zajmują się oni odbudową zaufania mieszkańców do państwa i mają ku trmu solidne przygotowanie – przechodzą trening z psychologii, animacji społecznej itp. Tymczasem policjanci patrolujący teraz slumsy Kingston, to członkowie oddziałów szturmowych, nie mają żadnego przygotowania do sytuacji w jakiej się znaleźli. Przez co organizacje praw człowieka oskarżają ich o torturowanie podejrzanych i przeprowadzanie samosądów. Według ich statystyk, w 2010 r. ofiarą zbyt krewkich stróżów prawa, padło ponad 400 osób.

Mimo wszystko, Dział Zagraniczny ma nadzieję, że w slumsach Kingston za jakiś czas “One Love” nie będzie już tylko pustym hasłem.

Policja na JamajceCzy twój dzielnicowy też odwiedza cię z kolegami? (Fot. Reuters)

7. Otwieram lodówkę, a tam Kate

A na sam koniec, wiadomość z okolicy. Barbuda.
Jak wiadomo, książę Wiliam za chwilę się żeni. Dział Zagraniczny już go nienawidzi, bo której gazety nie otworzy, tam suknia Kate, porcelana z Kate, dziewczyny, które chcą być jak Kate, ulubione ciasteczka Kate, blablabla. Ale mieszkańcy Karaibów wiedzą, że nie ma to jak dobra reklama, a ślub stulecia (no bo przecież…) będzie darmową reklamą dla wszystkiego, co się z nim wiąże. A, że młoda para wciąż nie zdecydowała, gdzie wybiera się w podróż poślubną, to władze Barbudy postanowiły jedną z plaż nazwać… imieniem Księżnej Diany. Nie wiadomo, czy na pewno przekona to nowożeńców, ale prasa już podaje, że “rodzina Middleton jest w trakcie negocjacji z Lighthouse Bay Resort”. Więc nawet, jak nic z tego nie wyjdzie, to media exposure jest.
Kołobrzeg, Władysławowo, Ustka – do roboty! Dział Zagraniczny proponuje od razu całe wybrzeże ponazywać imionami rodziny królewskiej. Jest ich sporo, więc starczy dla wszystkich. A Trójmiasto w ogóle przemianujmy na “Kate uwielbia jeździć konno”.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

PS A, byłbym zapomniał. Obraz Zhanga Xiaoganga poszedł w tym tygodniu pod młotek w Sotheby’s i wyciągnął 6 mln funtów, stając się najdroższym chińskim dziełem sztuki współczesnej. Czyli: inwestujcie w Azji!

PS2 Polak jednak nie będzie rządził Peru. Do drugiej tury przeszli Humala i Fujimori. Będzie ciekawa dogrywka.

A na Kristmas dostaniesz gaz łzawiący. Prosto w oko

Nie było ostatnio innych wpisów poza podsumowaniami tygodnia (i jest też jednodniowa obsuwa), bo choroba, praca, to i tamto. Ale dzieje się sporo interesujących rzeczy, które całkowicie przykryły Libia z Japonią, więc w najbliższym czasie postaramy się tu kilka tematów ruszyć.
A tymczasem, zobaczmy co przyniósł tydzień.

1. Skorpion burmistrzem

Informacją numer jeden w świecie Działu Zagranicznego, jest oczywiście powrót Rene Higuity.
Jeżeli jesteś chłopcem, którego dzieciństwo przypadło na połowę lat 90., kiedy Szczęsny bronił nie w Arsenalu, tylko Widzewie, a czarnoskóry Cole w reprezentacji Anglii miał na imię Andy a nie Ashley, to nazwisko Higuita potrafisz napisać szybciej niż własne. A cała reszta może zrozumie po obejrzeniu tego:

Higuita to jeden z najlepszych bramkarzy w historii, a już na pewno najbardziej nieprzewidywalny. Oprócz niestandartowej obrony (słynny “scoprion kick” mogliśmy oglądać także w innych jego meczach), Rene uwielbiał wychodzić daleko poza pole karne, przejmować piłkę i wbiegać z nią na połowę przeciwnika (na Mundialu w 1990 r. cała reprezentacja Kolumbii zapłaciła za to srogą cenę – w meczu z Kamerunem napastnik tej drużyny, Roger Milla, zastopował galopującego Higuitę i bez problemu strzelił do pustej bramki; latynoska ekipa odpadła wtedy z rozgrywek, za co ojczyźnie chciano winowajcę zlinczować). Podczas całej swojej kariery, Rene zdobył w sumie 30 goli, z czego 8 dla reprezentacji (podkreślmy to jeszcze raz dla tych, którzy nie uważali: to bramkarz!).
Sportowiec szybko zyskał sobie przydomek El Loco, czyli Wariat. Nie tylko z powodu dokonań na boisku. W ostatnich latach brał między innymi udział w reality show i został przyłapany na wciąganiu kokainy, ale najgłośniejszy skandal wybuchł w 1993 r., kiedy Higuita był u szczytu popularności. Pablo Escobar (tak, nawet El Patrón załapał się do tej historii) porwał akurat córkę innego barona kolumbijskiego narkobiznesu, Carlosa Moliny. Bramkarz reprezentacji zaangażował się wtedy w jej uwolnienie, a konkretnie po prostu dostarczył kasę od jednego dla drugiego i przy okazji skasował równowartość 64 tys. dolarów prowizji. Za co trafił później do więzienia, bo w Kolumbii czerpanie korzyści materialnych z kidnapingu (lokalnej plagi lat 90.) jest przestępstwem.
– Jestem tylko piłkarzem, nie znam się na prawie karnym! – tłumaczył się wtedy El Loco i ogłosił strajk głodowy. Wypuszczono go po siedmiu miesiącach, ale na Mundial w USA w 1994 r. już nie pojechał.
Higuita w zeszłym roku, w wieku 43 lat, ostatecznie zawiesił rękawice na kołku i zakończył karierę bramkarza. Ale widać na emeryturze mu się nudziło, bo postanowił wrócić do życia publicznego. Tym razem jako polityk. W wywiadzie dla kolumbijskiego dziennika “El Tiempo” zapowiedział, że wystartuje w nadchodzących wyborach na burmistrza w swoim rodzinnym Guarne.
– Potrzeba 4,5 tys. głosów, żeby dostać to stanowisko. Ja zbiorę ich 10 tysięcy! – ogłosił radośnie.

Rene, Dział Zagraniczny już na Ciebie symbolicznie zagłosował. I apeluje: nie poprzestawaj na wyborach lokalnych, startuj na prezydenta! A na vice weź sobie Carlosa Valderramę:

ValderramaCarlos Valderrama wyrządził Działowi Zagranicznemu wielką krzywdę, kiedy w młodości zainspirował go do noszenia przez lata takiej samej fryzury

2. Żona to nie krewna

Jak już jesteśmy przy dziwnych kandydatach i wyborach w Ameryce Łacińskiej, to w Gwatemali wrześniowy start na prezydenta ogłosiła Sandra Torres de Colom. Jest tylko jeden problem: Sandra jest żoną pana Colom. Który jest obecnym gospodarzem w Pałacu Prezydenckim. A lokalna konstytuacja zabrania udziału w wyborach “wszystkim krewnym do czwartego stopnia” urzędującej głowy państwa.
Sandra odrzuca zarzuty krytyków, tłumacząc, że przecież nie jest z mężem spokrewniona.

Dział Zagraniczny miałby na to proste rozwiązanie, ale pan Colom już powiedział, że z panią Colom żadnego rozwodu brać nie będzie. Przewidujemy ciekawą jesień w kraju Majów.

3. Sprawiedliwość jest ślepa (ale potrafi liczyć)

A teraz dalsza część dwóch historii, do których często powracamy w Dziale Zagranicznym.

Po pierwsze, Mark Davies, amerykański płatny zabójca na usługach CIA, który w styczniu w biały dzień zastrzelił dwóch mężczyzn na ulicy w Pakistanie, został wypuszczony z więzienia.
W miejscowym prawie karnym istnieje zapis, że sąd może umorzyć sprawę w o morderstwo na wniosek rodziny ofiary. Na ogół dzieje się tak, gdy winowajca, bądź jego krewni, przekażą jej odpowiednie odszkodowanie. Tak miało stać się i tym razem, a najbliżsi zabitych mężczyzn, którzy jeszcze niedawno odgrażali się, że nie spoczną, dopóki Davies nie odpowie za swoje czyny, odpuścili amerykańskiemu cynglowi za mniej więcej 2 mln dolarów.
Davis z więzienia wyszedł, błyskawicznie zwinęli go pracownicy ambasady USA i nie wiadomo, gdzie obecnie przebywa. Ale co ciekawe, nie wiadomo też, gdzie są rodziny ofiar. Pieniądze odebrali podczas pielgrzymki do Mekki i od tamtej pory przepadli jak kamień w wodę.

Kasyna w Makau?

4. A ty wciąż nie oddałeś władzy? No dobra, to już sobie siedź w tym pałacu…

Druga sprawa, o której wspominaliśmy już w zeszłym tygodniu, to przywództwo na Madagaskarze.
Dwa lata temu, gdy prezenter radiowy André Rajoelina robił zamach stanu, potępiała go cała społeczność międzynarodowa. W tym tygodniu, ta sama ekipa (a konkretnie mediująca w konflikcie Wspólnota Rozwoju Afryki Południowej) najzwyczajniej w świecie uznała go prawowitą głową państwa. O, przepraszam, uznała, że prawowicie sprawuje władzę do czasu zorganizowania następnych wyborów i wszystko to dzieje się w ramach “mapy drogowej”, czyli wspólnego planu, który ma zakończyć kryzys.
Zobaczmy, jak jeszcze działa mapa drogowa. Rajoelina miał np. powołać premiera. No to powołał. Generała Camille Vitala, który poparł jego pucz dwa lata temu i de facto sprawował tę funkcję od tamtego czasu. Na wyspę mieli też wrócić obalony prezydent Marc Ravalomanana i jeszcze kilku innych polityków przebywających na wygnaniu. Ale nie wrócą, bo Rajoelina się na to nie zgodził.

Nowe wybory miałyby się odbyć jakoś pod koniec tego roku. A czy się odbędą, to zobaczymy. Jedno jest pewne: jeśli jesteś mieszkańcem kraju bez ropy, to Dział Zagraniczny doradza mały pucz. Nikogo za granicą to nie ruszy, a ty masz przynajmniej kilka miesięcy dobrej zabawy. I złote krany w łazience, jeżeli jesteś równiachą.

5. Impreza będzie, ale tylko na specjalne zaproszenia

To był też tydzień gwałtownych protestów. I nie, nie chodzi o te w krajach arabskich. Tylko w Swazilandzie i Australii.

W tym państwie, kilkanaście tysięcy osób głośno domagało się dymisji rządu w stolicy Mbabane. Pielęgniarki, nauczyciele, urzędnicy i uczniowie krzyczeli “Nie obcinajcie pensji, obetnijcie rząd!” oraz “Precz z uroczystościami”.
Wszystko z tego powodu, że Swaziland dostał ostro po kieszeni z powodu kryzysu gospodarczego i rząd zapowiedział cięcia w budżetówce oraz mniejsze nakłady na edukację. Równocześnie wydaje miliony na obchody 25-lecia objęcia tronu przez króla Mswatiego III (rocznica wypada 24 kweietnia).
Swaziland to ostatnia monarchia absolutna w Afryce. Partie polityczne są zakazane, rząd tylko administruje, a prawdziwą władzę ma w rękach właśnie monarcha. Mswati III jest w tej roli wyjątkowo beznadziejny. Podczas gdy prawie połowa z jego 1,5 mln poddanych nie ma pracy, a reszta zarabia grosze, on sam lekką ręką wydaje miliony na zachcianki własne i swoich 14 żon, np. kupując sobie luksusowy odrzutowiec (Swaziland nie ma lotniska, które mogłoby obsłużyć taką maszynę, król musi korzystać z uprzejmości RPA). Nie znosi sprzeciwu. Kompletnie olewa walkę z HIV (według różnych statystyk, zarażonych wirusem jest aż 25 proc. mieszkańców). Ogólnie jest fatalnym władcą.
Protestujący zażądali dymisji rządu. Mswati III powiedział po prostu “Meeeh…” i poszedł instalować złote krany.

W Swazilandzie na szczęście obyło się bez przemocy, czego nie można powiedzieć o Australii. W czwartek doszło tam do bitwy między policją, a uciekinierami z pogrążonych w wojnie krajach.
Australia ma bardzo ostrą politykę antyimigracyjną. Z grubsza działa tak: jeżeli jesteś gościem z np. Europy Wschodniej, to możesz sobie żyć i pracować na czarno w kraju kangurów ile chcesz, najważniejsze, żebyś był biały. Ale jeżeli – nie daj boże! – jesteś czarny/brązowy/żółty/wolisz ryż z warzywami od Marmite z tostem wyprodukowanym w fabryce, to masz nieźle w plecy. Większość takich imigrantów to uchodźcy z krajów ogarniętych konfliktami zbrojnymi (Sri Lanka, Irak, Afganistan itd.), którzy w Australii proszą o azyl. Dawna brytyjska kolonia karna przechwytuje ich jeszcze na morzu (samolotem przecież uciekać nie będą, a jedyny facet, który potrafi chodzić pieszo po wodzie, pewnie też by został zatrzymany za semicki wygląd) i odstawia do odizolowanych obozów. Rząd najchętniej w ogóle trzymałby wszystkich tych upierdliwych uchodźców w jakimś innym państwie (negocjacje z Timorem Wschodnim były w tej sprawie bardzo zaawansowane), ale że się nie da, to i tak robi co może: wysyła ich na Christmas Island. Która jest bardziej w Indonezji niż Australii.

Kristmas człowiekuPisz do Św. Mikołaja, jest szybszy niż australijski urząd imigracyjny

Imigranci są tam stłoczeni w prymitywnych warunkach, na decyzję urzędnika czekają długimi miesiącami, nawet i dwa lata. Odmawia im się kontaktu ze światem zewnętrznym, brakuje tłumaczy, nie dopuszcza się do nich mediów i przedstawicieli organizacji pozarządowych.
Więc frustracja rośnie i rośnie, aż w końcu wybuchnie. W tym tygodniu doszło na wyspie do zamieszek, rząd wysłał więc na miejsce policję, która uspokoiła sytuację w typowy dla siebie sposób. Gazem łzawiącym i gumowymi kulami.
– Jak można oczekiwać, że urzędnicy zaakceptują prośby o azyl, skoro dzieją się takie rzeczy? – powiedział w telewizji oburzony Minister Spraw Zagranicznych Kevin Rudd.

No właśnie? Jak można? Po raz kolejny brudasy pokazują, że nie ma ich co dopuszczać do cywilizacji. I jeszcze wstyd przed Indonezją, no.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.